sobota, 10 listopada 2012

Buty


Tak proszę Państwa, dziś będzie o butach. Dlaczego postanowiłem poruszyć ten temat? Ponieważ kolejny raz spotkałem się z tymi samymi może nie absurdami, ale zawirowaniami związanymi z zakupem obuwia. I w zasadzie problem dotyczy wszelakiego rodzaju noszonych przez nas butów, klapek czy sandałów.
Pierwsza sprawa, która jest problemem w moim przypadku. Ponieważ mój rozmiar to....no właśnie, sam postawiłbym sobie flaszkę, za konkretne podanie tego właściwego numerka. Oficjalnie noszę numer 47 ze względu na to, że taki oto rozmiar glanów miałem robiony na zamówienie parę lat temu, specjalnie pod moją stopę. I uwierzcie mi, że o tym moim numerze nie piszę bynajmniej by się chwalić, jakie to mam kajaki i że w lato nie muszę do pływania używać płetw. Mówiąc szczerze jest to bardziej problem niż powód do dumy, która rysowała się w szkolnej rywalizacji o wzrost czy zagięcie kogoś, że ma się większy numer trampek. Co do nich to jest jeszcze ciekawiej, bo to one podają w wątpliwość zasadniczy rozmiar mojej stopy, gdyż w szafie mam chyba 2 pary, z czego jedna ma rozmiar 48 a druga, identyczna 51. I weź tu człowieku bądź mądrym i kombinuj, podczas gdy buty galowe jak byk mają 45.
Dzisiaj chcąc nie chcąc wybrałem się w tournée po sklepach w celu zakupu nowej pary butów tzw. wyjściowych. Na dzień dobry 90% odwiedzonych przybytków handlujących obuwiem pożegnało mnie z kwitkiem, mówiąc „Niestety ale mamy buty tylko do 45, no może do 46”. Oczywiście tego drugiego z tych butów, które mnie nie interesowały nie było, a jeśli były to okazywało się, że oczywiście za małe. I zapewne wielu ludzi, którzy mają podobny rozmiar stopy jak ja, albo wyżej, wie dobrze o czym piszę.
No cóż szukamy dalej i w końcu jest sklep gdzie ekspedientka z uśmiechem mówi, że mają buty do 50! I faktycznie, rodzajów butów i numerów było tyle, że można przebierać jak w ulęgałkach. Po ok, pół godziny i przymierzeniu kilkunastu par, w końcu znalazłem odpowiednie. Jednakże by nie było tak różowo, po drodze pojawił się kolejny problem z rozmiarami. Widzę jedne buty, i na oko widzę, że albo będą dobre albo nawet za dużo. Obstawiam, że to 47 jak w mordę strzelił. Tymczasem na bucie widnieje numer 43! Gdzie tu sens i logika? Tym bardziej, że inne buty, w które nawet nie udało mi się stopy wcisnąć miały rozmiar 47.....A by było śmieszniej, na finał kupiłem parę z oznaczeniem 45.
Zawsze kiedy kupuję buty zachodzę w głowę, że nie ważne czy to nasz chory kraj czy zgniła Unia Europejska, we wszystkim śrubuje się normy, odległości i rozmiary. Nieprzestrzeganie ich kara się grzywnami czy mandatami. A czemu jeszcze nie ma specjalnej komórki, która zajęła by się tym co naprawdę istotne. Ogólnie powinno być tak, że chcę sobie kupić buty, wchodzę w internet, namierzam model, który mi się podoba, wybieram rozmiar i kupuję. Po 2-3 dniach przychodzi do mnie paczka i wiem, że to co kupiłem będzie na mnie pasować. Tymczasem w rozmiarówce panuje wolna amerykanka. W dodatku istnieją chyba 3 skale, które nawet nie wiem jak się nazywają. Po co tyle tego? Wystarczy jedna i się jej trzymać. W dodatku przydałby się przepis, który dawałby mi prawo do rabatu gdyby okazało się, że po zakupie butów z moim rozmiarem, obuwie by było albo za duże, albo za małe.
Na dzień dzisiejszy to klient musi się męczyć i przymierzać nieskończoną ilość par by kupić coś, co potem okazuje się, że ma zupełnie inną numerację niż tą którą formalnie powinniśmy wybrać.
Zresztą to nie tyczy się tylko butów. Spodnie, bluzy, koszulki czy nawet gacie. Wszędzie rozmiar to jak gra w ruletkę, albo trafisz albo musisz kombinować.
Uwierzcie mi, że to co piszę nie jest bezpodstawne. Wyobraźcie sobie, że producent śrub i nakrętek zaczyna stosować taką samą politykę. Wypuszcza na rynek swój produkt i wprowadza go do sklepów. Tymczasem popsuł się wam samochód i oddajecie go do mechanika. W warsztacie okazuje się, że trzeba wymienić jakąś część i założyć ją na nowych śrubach. Mechanik robi kosztorys i jedzie do sklepu po części. Potem wraca i zabiera się do roboty, zdejmuje starą część i zaczyna zakładać nową. A tu okazuje się, że nowe śruby, choć na opakowaniu jest podany odpowiedni rozmiar, ni jak nie pasują i naprawa się przedłuża, bo nasz specjalista musi znowu pojechać w miasto po nowe, albo zareklamować te wadliwe. I co się dzieje dalej? Producent plajtuje bo nikt nie będzie kupował czegoś, co w swojej istocie nie jest tym czym być powinno, ludzie jak to się po naszemu mówi „chcą go za jaja powiesić” za to, że przez jego śrubki stracili czas, pieniądze i oczywiście nerwy. A na koniec właściciel firmy traci zaufanie społeczeństwa, nawet gdyby potem otworzył warzywniak.
I wszyscy zdajemy sobie sprawę, że tak to działa, tymczasem w branży odzieżowej i obuwniczej samowolka trwa w najlepsze.
Ktoś może mi napisać, że co ja pieprzę, przecież ciuchy to tylko ciuchy i po co się w tym grzebać? Zresztą są przecież jakieś normy tylko widać za mało przestrzegane.
Może to prawda, ale mnie interesuje tylko jedno, jak chcę kupić sobie ciuch czy buty, to chcę mieć jakiś margines pewności, że dany but ma taki rozmiar jaki powinien mieć. Dzięki temu uniknęlibyśmy wielu kolejek w sklepach, czasu spędzonego na przymierzaniu czy chociaż żalu, że oto przed nami para super butów. Przymierzamy a tu zawód bo rozmiar na podeszwie się zgadza, ale stopa przecisnąć się nie może.
Niestety nie wydaje mi się by w coś się w tej kwestii kiedykolwiek zmieniło.
Życzę wszystkim kupującym obuwie, by mogli bez problemu znaleźć interesujące buty czy ciuchy bez zabawy w kotka i myszkę z numerami. Współczuję wszystkim, którzy mają rozmiar powyżej 46, co jest nie tylko problemem ze znalezieniem butów w ogóle, ale i ich wyższą ceną. I zazdroszczę tym co mają takie stopy, że mogą znaleźć buty bez obaw o to, że wchodząc do obuwniczego, pierwsze o co zapytają to „czy są tutaj w ogóle jakiekolwiek buty w tym rozmiarze”?


poniedziałek, 29 października 2012

Nienawidzę Święta 1 listopada.....


Tak proszę Państwa, nienawidzę święta obchodzonego 1 listopada. To największe święto obłudy, kłamstwa i pokazówki jakie tylko może być.
Myślicie, że w ten dzień idzie się na cmentarz odwiedzić groby swoich bliskich by pobyć trochę w zadumie, zastanowić się nad istotą życia i śmierci? By dać wyraz pamięci o swoich bliskich, których już nie ma i oddać im szacunek zapalając znicz?

Otóż nic bardziej mylnego, nawet jeśli ksiądz stojący na ołtarzu, na którego potrzeby wykorzystuje się najczęściej pomnik innych zmarłych księży, właśnie tak do was przemawia. Święto wszystkich świętych można porównać w najdelikatniejszym przypadku do jarmarku na odpuście, albo cyrku w jakimś wygwizdowie. Bo formy się zmieniają, ale mentalność ludzka – NIE!

Tak oto bowiem, jeszcze kilka lat temu łudziłem się, że to w ten dzień jedzie się na cmentarz bo tak wymaga tradycja, obyczaj, nakazy. Tak naprawdę zawsze nie pasowało mi to, że w ten dzień od ludzi aż bije zawiść, frustracja i ogólna rywalizacja kto kogo prześcignie w lansie. Z tym, że nie zwracałem na to uwagi i do dziś mam to głęboko w dupie. Jednakże przeraziłem się, kiedy dotarło do mnie jak bardzo ludzie starają się zrobić na bóstwo tylko po to by pokazać się innym, którzy nie dość że będą za to na nich krzywo patrzeć, to sami zrobią dokładnie tak samo.

Otóż niecały rok temu dowiedziałem się od jednej znajomej kosmetyczki, że jeśli na przełomie października i listopada, ktoś obchodzi urodziny, imieniny, rocznice ważnych wydarzeń rodzinnych itp. I chce z tej okazji wyprawić małe przyjęcie i przy okazji zrobić sobie fryzurę, paznokcie itp., to w sumie nie ma szans, by zajął się nim ktoś z branży fryzjerskiej czy kosmetycznej właśnie. Dlaczego? Bo wszystkie terminy są zaklepane przez Panie (i panów też), które robią z sobą cuda na specjalną okazję święta Wszystkich Świętych, by zaprezentować się na cmentarzu!

Może to się wydawać przerażające, tak jak i mnie przeraziło i zmroziło kiedy się o tym dowiedziałem. Dotychczas bowiem przypuszczałem, że ok, nowobogackie młode żonki i ich starsze popleczniczki wyciągają z szaf nowe futra, do których zrobienia trzeba było zabić kilka żywych stworzeń. Wyciągają je nawet, kiedy 1 listopada na dworze jest plus 10 stopni i pot leci po twarzy tak, że cały bardzo drogi makijaż ulega odpychającej destrukcji. Wszystko po to by „inni widzieli”.

I tutaj jest cała istota tego całego cyrku. Ludzie nie idą na groby by odwiedzić swoich zmarłych krewnych, ale po to by się pokazać. By świat zobaczył, że mam nowe futro, by ludzie dowiedzieli się, że mam narzeczoną, chłopaka i że choć wyjechałem stąd dawno, to wracam na ten jeden dzień by się pokazać tym, których nigdy nie lubiłem i nie darzyłem szacunkiem.

W dodatku mnie osobiście przestało bawić to, że tego dnia kiedy jeszcze odwiedzałem lokalny cmentarz, spotykałem dawnych znajomych, którzy choć kiedyś pili razem ze mną piwo, jeździli na rowerach cale wakacje i patrzyli jak stawiałem pierwsze kroki z gitarą, teraz unikają wzroku jak by ich parzyło. Do niedawna miałem na to swój sposób, celowo podchodziłem jak najbliżej i perfidnie patrząc prosto w oczy mówiłem „CZEŚĆ!”. Dziś tak nie robię bo po co?

Nie warto zajmować się ludźmi, którzy przyjechali tylko po to by się pokazać a nie by pomyśleć, że takie okazje zbliżają do siebie ludzi. Bo konkluzja jest bardzo prosta. Jeżeli człowiek zastanowi się nad istotą śmierci, to zacznie zdawać sobie sprawę, że w życiu nie liczy się pęd za pieniądzem, lans, gonitwa za tym by mieć w domy rzeczy, które są tylko zbędnymi elementami budującymi sztuczny status społeczny, a których to przedmiotów i tak nikt z zewnątrz nie widzi, bo domy są otoczone takimi murami, że nie jeden zakład karny mógłby pozazdrościć.

I chyba jeszcze bardziej istotna kwestia, czyli zatracenie umiejętności rozmowy bezpośredniej, co wynika ze znieczulicy którą powoduje internet. Mnie osobiście naprawdę nie bawi jak spotykam kogoś i mówi, że nie ma czasu, ale w internecie może rozmawiać ze mną godzinami. Wolę spotkać się nawet na godzinę w naturalnym środowisku pozbawionym prądu i systemu zero jedynkowego. Bardziej cenię sobie widzieć kogoś na własne oczy, podać mu dłoń na przywitanie i choćby pójść na godzinny spacer wdychając świeże powietrze.

Ludzie to zatracili, i aż boją się kontaktu wzrokowego. Czasem mam wrażenie że ich to parzy. Co innego znaleźć kogoś w sieci, obejrzeć zdjęcia, przeczytać co się u niego dzieje i sprawdzić jak wygląda jego dom w środku wnioskując to ze zdjęć. A co innego zobaczyć kogoś na oczy i powiedzieć CZEŚĆ.

No ale to już stało się zakorzenione i nic tego nie zmieni. Ważne, że jest nowe futro, najdroższe znicze i oczywiście dojazd samochodem....
No tak, media znowu będą podniecać się korkami, wypadkami, akcją znicz i ilością złapanych pijanych kierowców. Bo oczywiście święto zmarłych to tak radosne święto że wprost nie wypada nie wypić prawda? To kolejna obłuda udowadniająca, że Polacy nie tylko potrafią wykorzystać każdą okazję by się nachlać, ale również fakt, że 1 listopada nie ma nic wspólnego z poważną zadumą. To trochę jak wigilia albo wielkanoc. Ktoś kogo nie był tak długo wraca na ten jeden dzień, kupuje drogie znicze, zapala je i wraca do domu w którym stoły są suto zastawione tłustościami i wódką.

Taka jest rzeczywistość i nie dziwię się, że drogówka ma swoje żniwo. W ten jeden dzień jestem po ich stronie i liczę, że głupota społeczeństwa choć raz sprawiedliwie zasili państwowy budżet. Bo paliwo drożeje, samochody coraz droższe, życie coraz cięższe i pracy coraz mniej, a co roku samochodów coraz więcej. Więc niech się męczą z tym parkowaniem jak boją się używać nóg.

Jest jeszcze kwestia zniczy, oczywiście jak zwykle będą kłótnie o milimetry, czyli ten postawić trzeba troszkę w lewo bo jak przyjdzie ciocia to sobie pomyśli, że specjalnie nie zrobiliśmy miejsca by ona mogła zapalić swój tutaj. Ten wieniec to trochę w prawo bo się teściowa obrazi a tamten znicz bardziej na środek bo jest najdroższy....I tak w koło Macieju.

A ja się pytam – co to ma za znaczenie. Powiem szczerze, że kiedy odwiedzam w normalny dzień grób mojej babci to przeważnie w ogóle nie kupuję znicza, ważne że odwiedzę jej grób i zastanowię się nad soba samym i nad tym jak mi jej cholernie brakuje. Jeśli kupuję znicz to najtańszy, bo może ktoś mi logicznie wytłumaczyć, czym się różni płomień ze znicza za 1-2zł od płomienia w zniczu za 20zł? Ogień ma być symbolem, a nie symbolem ma być opakowanie w którym tkwi knot i jego paliwo. Tak więc ta parada zmagań w walce o pozycje na granitowej płycie oraz wielkość atrybutów jest dla mnie żałosnym przedstawieniem frustracji i walki o pozycję na froncie wykorzystującym miejsce spoczynku zmarłej rodziny.

A potem nadchodzi noc i cmentarz zaczyna żyć innym niż zwykle życiem. Kolejny raz masa ludzi popełnia ten sam błąd i myśli, że pójdzie sobie na spokojny, nocny spacerek po cmentarzu....Nic bardziej mylnego, ponieważ tu też działa zasada pokazówki choć mniej ją widać. Prawdziwą plagą są teraz zapożyczenia i głupota młodzieży. Nie wiem czy więcej będzie na cmentarzu zniczy czy nagrywających głupie wybryki telefonów komórkowych. Po alejkach snuć się będą nie tylko dorośli ludzie ale też dzieciarnia w maskach halloween'owych, chcąca udowodnić swoją zajebistość tym, że wystraszą kogoś i nagrają z tego śmieszny filmik. Co niektórzy będą chcieli zobaczyć nad cmentarzem łunę....nie te czasy. Może nasi rodzice widzieli kiedyś taką prawdziwą, jak znicze nie miały tak szczelnych i zasłaniających odgórnie płomień nakrywek. Ale teraz to co widać nad terenem cmentarza to namiastka tego co mogli obserwować ludzie 20-30 lat temu. A na samym cmentarzu nie ma spokoju tego dnia jest chaos i zamieszanie, jarmarczność, obłuda i zawiść....

Ostatnio byłem parę razy w nocy na cmentarzu z kolegą w ramach spontanicznego wyjścia z domu. Raz kiedy była bardzo gęsta mgła, tak, że wokół zniczy widać było bardzo ciekawą poświatę (tak proszę państwa w normalne dni też na grobach palą się znicze!), a drzewa i pomniki wyłaniały się leniwie z mlecznej przestrzeni. To było bardzo ciekawe przeżycie, zwłaszcza, że na terenie cmentarza nie było ludzi, przynajmniej tych żywych. Drugi ciekawy raz był kiedy w mieście wyłączono latarnie (oszczędności) i było naturalnie ciemno oprócz tego, że w pełni księżyca klimat był jeszcze ciekawszy. Jak ktoś lubi horrory to właśnie taki klimat był wtedy w nocy na spokojnym cmentarzu. I tak idąc pustymi, ciemnymi alejkami zastanawiałem się, gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy będą chcieli udowodnić sobie i innym, że są tacy zajebiści bo idą w noc na cmentarz kiedy w około jest tyle takich samych przykładów jak oni. Czemu w takie dni nie przyjdą? Boją się duchów? Boją się ciemności? A może boją się czegoś bardziej dla nich groźnego, czyli tego, że w takich warunkach, naprawdę zacznie się w ich głowach proces konkluzji nad istotą życia i śmierci. Pytania dotyczące przeszłości i przeszłości, świadomość obecnego stanu bytu i tego, że cokolwiek by się nie stało w przyszłości, kiedyś też znajdą się w tym miejscu....

W nocy 1 listopada nie ma miejsca na takie myśli, wydaje mi się że w ogóle nie ma miejsca na żadne myśli, ważne by buty były wypastowane i nikt sobie nie pomyślał, że o nie nie dbamy. Swoją drogą, wizytę w nocy na cmentarzu w święto zmarłych można porównać do pasterki w wigilię. Znowu można się pokazać w ścisku, wydychając wódczano kolacyjne wyziewy nie biorąc na poważnie tego czym jest istota tego dnia i nocy. Ponieważ tradycja stała się jedynie pustym symbolem.

W tym wszystkim najciekawsze jest to, że wszyscy zmarli mają swoje święto 2 listopada w dzień zaduszny a 1 jest świętem wszystkich Świętych, czyli z założenia ludzi wyniesionych na ołtarze przez papieży , tak zwanych wybranych. Błędnie więc ludzie odczytują je jako dzień odwiedzin zmarłych bliskich, bo powinno się to robić dnia następnego, co robi już niewielki procent. Bo cała masa społeczeństwa w tym czasie wraca już po odbębnionej pokazówce do domów by dalej żyć z dnia na dzień.

Oczywiście nie zapominajmy o kościelnym biznesie, jaki towarzyszy tym cmentarnym dniom. W bramach będą stać ministranci i kandydaci na księży ze skarbonkami z napisami „zbiórka na seminarium”, „zbiórka na renowację pomników”. Tak stojąc w komżach na mrozie wzbudzać będą wyrzuty sumienia i litość od wchodzącego tłumu po to by wrzucić im jakiś pieniądz. Oczywiście działa to też w drugą stronę bo wiadomo, że ludzie chcący się pokazać, wrzucać będą ostentacyjnie duże kwoty na nowe opony zimowe kurii. Ale jak taka symbioza trwa to niech trwa relacja między bankiem kościelnym a głupotą nieszanujących zarobionych pieniędzy wiernych.

Myślę sobie, że jeśli zmarli po śmierci widzą to co się wyprawia na cmentarzach w ich święto to wstydzą się ogromnie za tych co wyprawiają te szopki. Czy ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy, że to nie ważne jaka ma się fryzurę, makijaż, futro czy status społeczny a to że się istnieje? Jan Nowicki ponad 10 lat temu powiedział i słusznie, że te wszystkie świeczki i kwiatki to przynosimy i zapalamy sobie, bo zmarłym jest to totalnie obojętne.

Tak to w skrócie wygląda i dlatego nienawidzę tego święta. A co będę robił kiedy owy nastanie? To co 2 lata temu. Pojadę z moimi dziadkami na odległy 25 km cmentarz gdzie leży mój wujek. Cmentarz o tyle ciekawy, że nie jest za duży i położony jest w lesie. Nikt mnie tam nie zna więc nie będę musiał patrzeć że ktoś udaje, że mnie nie widzi. Najważniejsze jednak jest to, że spotkam tam moich braci stryjecznych i przez te godzinę z hakiem będę mógł z nimi porozmawiać twarzą w twarz na uboczu, bo mnie nie interesuje to co się tam wtedy dzieje w sensie sakralnym. Większą wartość ma dla mnie odwiedziny groby w dzień powszedni. A tak będę mógł porozmawiać z chłopakami bez konieczności trzymania słuchawki przy uchu. Potem wrócę do domu i mam nadzieję, że poczytam książkę, byle tylko nie włączać mediów i nie słuchać o tej całej drogowej szopce ani patrzeć na demotywatorach o cmentariankach. A na lokalny cmentarz pójdę sobie 3 albo 4 listopada, jakiś ślad łuny jeszcze będzie ale ludzi już nie i to jest fantastyczne!

wtorek, 23 października 2012

GPS w telefonie

Dlaczego zdecydowałem się napisać ten artykuł? Głównie dlatego, że nie przypuszczałem, że będę stałym użytkownikiem funkcji, której nigdy bym o to nie podejrzewał. O jaką funkcję chodzi? O GPS!

Cofnijmy się 10 lat wstecz, kiedy na naszym rynku powoli zaczynały pojawiać się telefony komórkowe z aparatami fotograficznymi, wpierw dołączanych, potem wbudowanych. Cóż to był za szał, euforia i zazdrość kiedy ktoś posiadał owe modernistyczne urządzenie, szczególnie, że patrząc dziś na te czasy człowiek śmieje się, że zazdrościł komuś jakości VGA albo niższej (jeżeli takowa była możliwa). A niech ktoś spróbuje dziś kupić telefon bez aparatu?

W sumie jest parę modeli, ale i tak większość słuchawek ma wbudowany aparat, który często nie jest po to by robić zdjęcia z wycieczek czy domowych imprez okolicznościowych, ale korzystać z funkcji MMS, bądź obecnie wrzucać fotki na portale społecznościowe. Faktem jest, że aparat w telefonie stał się standardem. Mnie osobiście na początku to śmieszyło, bo uważałem, że telefon ma dzwonić a nie robić zdjęcia, śmiałem się, że równie dobrze można by było zamontować tam maszynkę do golenia i wyszło by na podobną funkcjonalność.
Po czasie jednak sam zacząłem korzystać z aparatu w telefonie i przyznam, że jako narzędzie spełnia ono dobrze swoją funkcję.

Kiedyś już o tym pisałem, ale powtórzę to po raz kolejny i pewnie wspomnę o tym jeszcze nie raz, że dla mnie prawdziwą rewolucją było pojawienie się w telefonach odtwarzaczy muzycznych i radia. Dziś ciężko młodym ludziom zrozumieć, że to co dziś ma każdy telefon, kiedyś było marzeniem. A kiedy mi się to spełniło, byłem naprawdę szczęśliwy. Nie musiałem wydawać nie wiadomo ile na odtwarzacz mp3, który zapewne miałby bardzo mało pamięci. Od razu z odtwarzającego tylko płyty audio discmana, przeskoczyłem do telefonu z mp3 i radiem. Do dziś w ten sposób słucham muzyki i jeden egzemplarz służy mi wyłącznie do tego, szczególnie podczas wypraw rowerowych.

Czas jednak mijał i w telefonach pojawiały się coraz to nowsze rozwiązania. Jakiś czas temu postanowiłem kupić sobie nowy telefon. Nowy w sensie inny, w zamierzeniu całkowicie używany, sprawny, niedrogi i pewny. Powodem tej decyzji był fakt, że mój dotychczasowy model miał bardzo cichą słuchawkę rozmów, a ja nie lubię kiedy nie słyszę kogoś po drugiej stronie. Wybór padł na E52 ponieważ taką słuchawkę miał mój brat i testowałem jej głośność rozmów.

Wkrótce miałem już swoją i nawet nie wiedziałem co się tam kryje oprócz tego, że ma ona Wi-Fi.
Czas mijał a ja odkrywałem coraz to inne zastosowanie tej niepozornej słuchawki. Pewnego dnia pomyślałem, że a co mi tam, zobaczę jak działa nawigacja.
Wcześniej nie wierzyłem, że telefon może poprowadzić mnie pod wskazany adres, nawet się z tego śmiałem, tak jak kiedyś z aparatu.

Co prawda z nawigacji korzystam od lat, jako kierowca zawodowy. Pierwszą miałem w aucie chyba w 2008 roku, kiedy były jeszcze cholernie drogie, ograniczone co do dokładności map i ogólnie mało spotykane. Do tych samochodowych też podchodziłem sceptycznie. Kiedyś woziłem ze sobą reklamówkę planów miast i map i to wystarczało, teraz mały ekranik prowadził mnie jak za rączkę do danego miejsca. I to jest fakt, że nawigacja ogłupia bo człowiek widzi tylko to co ma przed sobą a nie całą mapę. Ale nie da się ukryć, że są miejsca w Polsce, gdzie bez niej bym nigdzie nie dotarł.

No tak, ale to urządzenie specjalnie do tego stworzone, gdzie inne opcje są poboczne. Jak więc telefon może zrobić to samo? Jak się okazuje może.
Od niechcenia zainstalowałem w moim telefonie program nawigacyjny i postanowiłem go wypróbować. Pewnego dnia miałem do załatwienia parę spraw i dałem szansę nokii się wykazać. Ku mojemu zdziwieniu doprowadziła mnie bez problemu, często inaczej niż sam bym odruchowo pojechał, a dzięki czemu miałem mniej świateł i korków po drodze. W dodatku zauważyłem pewną właściwość nawigacji w telefonie na plus. Otóż na początku trochę bolał mnie fakt, że ekran jest taki ubogi, a potem cieszyłem się że jest tak minimalistycznie. Kto na co dzień jeździ z automapą, ten wie, że czasami na ekranie jest aż za dużo informacji. Wszelkie światła, sklepy, stacje a nawet niektóre znaki drogowe.

Ogólnie niedługo nie trzeba będzie poświęcać uwagi wszystkim znakom, bo te obowiązujące na danym odcinku będą się wyświetlać na ekranie. W telefonie tego nie ma. Jest tylko droga, którą mam jechać i podstawowe informacje o prędkości i orientacyjnym czasie dojazdu. Reszty muszę pilnować sam, co sprawia, że nie uzależniam się od patrzenia w ekranik a i tak nie muszę na niego patrzeć bo tak samo jak w normalnej nawigacji, tu też prowadzi mnie głos. W tym przypadku telefon wypada lepiej. I można by tutaj zacząć pisać podsumowanie tego artykułu ale.....cała zabawa dopiero się zaczyna.

Jakiś czas po tym jak swój telefon wypróbowałem w samochodzie, pojawiła się myśl, czy nie można się tym pobawić inaczej. Długo nie musiałem szperać na forach by znaleźć to na co wpadłem pewnej nocy przed snem, kiedy to zawsze przychodzą do głowy najlepsze pomysły.

Ku mojemu zadowoleniu ktoś już wymyślił programy, które nie prowadzą Cię do celu, ale zapisują Twój ślad GPS. Szybko taki darmowy program znalazł się na moim telefonie i do dziś nie wychodzę bez niego z domu. A takich programów jest wiele. O Sports Trackerze pisałem poprzednio, ale jest jeszcze Endomondo i wiele innych, które znajdziecie w sieci. Nie ważne zresztą, którego używacie, ważne jak można tego używać! A jest to moim zdaniem bardziej przydatne niż aparat czy Wi-Fi!

Przykład oczywisty – rower. Włączacie program i w drogę, po powrocie macie wszystko jak na tacy, całą ścieżkę, prędkości, wysokości, czasy itp. Możecie sobie oglądać wszystko na google earth, serwisach z mapami czy na serwisach danej aplikacji poświęconych. O tym już pisałem. Jak się jednak okazuje przydaje się to również w innych celach.

O tym jak moduł GPS w telefonie może się przydać, okazało się kiedy wybrałem się ostatnio na grzyby. Fakt, że mam świetną orientację w terenie, jednakże kiedy szukam owoców runa leśnego nie patrzę na otoczenie tylko pod nogi, co czasem może zmylić. Tak więc tym razem włączyłem aplikację zapisywania śladu i po zamknięciu auta udałem się w poszukiwaniu leśnych rarytasów, które suszą się na wigilię. Nie oglądałem się dla orientacji tylko beztrosko szedłem sobie i zapełniałem koszyk smakołykami. Po jakimś czasie sprawdziłem jak tam telefon zapisał mój ślad. Okazało się, że miał trochę poślizgów będących efektem wolnego chodzenia czego GPS nie lubi. Jednak wyraźnie widziałem jak mam iść do auta. Chociaż przyznam i tak bym trafił bo ten las znam jak swoją kieszeń, jednakże czasem może człowiekowi się coś pokręcić. Wracałem po śladzie który zrobiłem i tutaj wyszła ciekawostka. Bo co prawda wracałbym do samochodu dobrze, ale trochę inaczej niż droga, którą dotarłem do punktu skrajnego. Przy okazji okazało się ile kilometrów na owych grzybach zrobiłem.

Tak oto kolejny raz przekonałem się, że moduł nawigacji w telefonie to jedna z najpraktyczniejszych spraw jakie inżynierowie wpakowali w te urządzenia od czasów odtwarzaczy mp3. I chwała im za to!
Dziś mniej robię zdjęć i ze względu na większą świadomość i ochronę słuchu mniej słucham z telefonu muzyki. Za to GPS używam często gęsto. I powiem wam więcej, za jakiś czas moja mama będzie kupować nowy telefon i ja dopilnuję by miał takie coś, bo nie tylko ja lubię zbierać grzyby a w takim wypadku to małe ustrojstwo nie pozwoli się zgubić.
Moim zdaniem kiedy kupuje się telefon dziecku, warto by było by również miało słuchawkę z GPS. Dzieciaki dobrze znają się na komórkach i aplikacjach, a jak wbije im się w programie DOM, to zawsze kiedy się zgubią znajdą do niego drogę. Osoby starsze też mogą korzystać z tego dobrodziejstwa, bo kto powiedział, że GPS w komórce jest tylko dla ludzi biznesu, kierowców czy lubiącej gadżety młodzieży? Pamiętajmy, że wszystko z czego korzystamy to są narzędzia, urządzenia użytkowe, które mają nam służyć a nie być obiektem pożądania konsumenckiego. GPS to wynalazek, o którym ja sam bym nie pomyślał kilka lat temu, że będzie mi bardzo przydatny. Teraz jest codziennością.

Wracając do Wi-Fi, w zasadzie nie korzystam, bo pakiet internetowy w abonamencie jest aż za duży, stąd mapki, aktualizacje itp. do aplikacji pobieram na bieżąco. Uważam jednak, że telefon niezbyt nadaje się do internetu. Co prawda od biedy można coś tam na nim przejrzeć, przeczytać, zobaczyć, ale na dłuższą metę to dość toporna użyteczność. Przyznam jednak, że Facebooka, lepiej przegląda się przez telefon niż w komputerze. Wszystko jest lepiej poukładane i przejrzyste no i nie ma reklam i sugestii. Choć i tak patrzenie w mały ekranik nie zastąpi normalnego ekranu.

Ze świecą dziś szukać ludzi którzy nie posiadają telefonu komórkowego (znam 2 takie osoby: Grzegorz Markowski z Perfectu i Wojciech Cejrowski), wielu użytkowników, nie wykorzystuje nawet jednej czwartej funkcji swoich zabawek. Jednakże, są tacy którzy potrafią wykorzystać w pełni pewne możliwości swoich nieodzownych towarzyszy. W tym miejscu podkreślić trzeba, że osoby aktywne, sportowcy, rowerzyści nie muszą już wywalać setek złotych na mobilne urządzenia nawigacyjne, bo wszystko mają w swoim telefonie. Dla producentów takich nawigacji to trochę dostać po łapkach, ale jak się okazuje, ceny nie muszą być przecież tak wysokie. A konsumenta nie obchodzi czy do schroniska zaprowadzi go super mobilny przenośny nadajnik, czy telefon. Ważne, że po wędrówce dotrze się na miejsce i zamiast marznąć w nieznanym miejscu, popijać sobie będzie grzańca.

Zasadniczo jedyną wadą nawigacji w telefonie jest to, że mają zdecydowanie za duży apetyt na prąd. Czy jest na to jakieś rozwiązanie? Jest! Należy wybrać taki model, który ma potężną baterię. Ja na szczęście na E52 narzekać nie mogę. Choć ma już setki rys na obudowie i kurz pod ekranem, to nadal na jednym ładowaniu potrafi działać z aktywną nawigacją ponad 8 godzin! Mało? Proponuję wziąć nową nawigację dowolnej firmy do auta i przejechać na pełnej baterii bez ładowania chociażby pięć godzin! Moim zdaniem 6 godzin to wyczyn a i tak w aucie przeważnie ciągle GPS jest pod kablem co skraca żywotność baterii.

Mało tego, właśnie w tej batalii telefon wygrywa ze smartfonem. I dlatego póki co nie śpieszy mi się do posiadania czegoś co nie ma klawiatury fizycznej, jakość aparatów cofnęła się o pół dekady a bateria trzyma jeden dzień przy normalnym użytkowaniu.
W dodatku śmieszy mnie jeden paradoks. Kiedyś człowiek bał się dotknąć palcem ekranu by nie potłuścić, porysować. Dziś jeśli nie dotknie to nic nie zrobi! Ale co kto woli jego rzecz.

Ja chciałem przedstawić praktyczne zastosowanie GPS-u w telefonie na co dzień. Podałem tutaj parę przykładów, ale może być oczywiście więcej bo nie od dziś mam świadomość, że żyjemy w czasach kiedy tak naprawdę są rzeczy które technologicznie nas wyprzedziły a my dowiemy się o ich praktycznym zastosowaniu dopiero za jakiś czas.

środa, 12 września 2012

Sports Tracker

Chociaż żyjemy w czasach rozrywki i ogólnego przyklejenia do komputerów, coraz częściej spotyka się ludzi, którzy spędzają wolny czas inaczej a nie tylko wpatrzeni w ekrany. Niektórzy czytają książki a inni spędzają czas aktywnie. I to właśnie o tych drugich będzie dzisiaj, a w zasadzie dla nich poświęcę ten artykuł. Co ważne, spędzanie czasu poza domem to nie tylko taka nowa moda, by odróżnić się od szarej masy, ale przede wszystkim styl życia, dzięki któremu można odkryć że życie jest kolorowe w rzeczywistości i blisko nas otaczającej przestrzeni.

Często bywa jednak tak, że człowiekowi brakuje motywacji do wyjścia, na co jest kilka recept. A kiedy już uda nam się wyjść z domu to już połowa sukcesu by zacząć eksplorować nasze otoczenie. Zdarzają się także sytuacje w których człowiek chciałby wiedzieć gdzie był, jaką trasę pokonywał i znać parametry treningu. Przez lata w rowerach standardem stał się licznik, który można obecnie nabyć za grosze. Jednak wiadomo, że pokazuje on jedynie przejechany dystans, czas i prędkość średnią.

Co zrobić by znać więcej szczegółów naszych wypraw czy to pieszych czy to rowerowych czy to każdej innej mającej na celu aktywny kontakt z naturą? Zakładam, że macie teraz czytając ten tekst pod ręką swoje telefony komórkowe. Zakładam również, że większość z was posiada smartphone'a. Panie i Panowie oto urządzenie, które zmieni wasze podejście do treningów i da motywację do dalszych wypraw. Jakim sposobem? Oczywiście odpowiednią aplikacją którą chcę wam przedstawić a którą sam od kilku tygodni intensywnie używam. Z tym, że zaznaczam, potrzebny jest w telefonie moduł GPS by rozpocząć zabawę. 

Przed Państwem aplikacja o nazwie Sports Tracker. Genialna w swojej prostocie i działaniu. Dostępna na praktycznie wszystkie platformy (Android, Iphone, Windows Mobile i Symbian), w dodatku za darmo!


Jak to działa?


Po zainstalowaniu na telefon wchodzimy w menu i wybieramy New Workout, następnie rodzaj naszej aktywności fizycznej i ok.





Następnie czekamy aż nasz telefon znajdzie sygnał GPS i w drogę. Na wyświetlaczu będą wyświetlane na bieżąco dane wycieczki czyli prędkość, pokonany dystans i czas. 


Jednak najważniejsze jest to, że główną funkcją tego programu jest zapisywanie naszego śladu GPS. Tak więc cały czas możemy obserwować jak rysuje się nasza ścieżka na ekranie. Po ukończeniu wycieczki wchodzimy w opcje i wybieramy STOP. I gotowe, teraz można wejść w Training Diary i wyszukać wejść w naszą wycieczkę. Pokaże się nam nasz ślad oraz wszystkie dane, łącznie z typowymi danymi licznika jak prędkość średnia czy spalone kalorie a nawet wysokość.

A właśnie skoro jesteśmy przy takich informacjach dodatkowych warto wspomnieć o kolejnych funkcjach ustawień. Możemy a nawet musimy stworzyć w nich swój profil osobowy. Podajemy więc swoją wagę, wiek i płeć czyli niezbędne informacje do obliczania spalonych kalorii. Dodatkowo możemy wpisać swoje imię albo nick.


No dobra ale to dopiero początek zabawy bowiem kolejną ogromną zaletą aplikacji jest uniwersalność. Tak więc możemy wybrać i konfigurować aż 18 rodzajów aktywności fizycznej. A są wśród nich: bieganie, chodzenie, jazda rowerem, kolarstwo górskie, piesza wędrówka turystyczna, jazda na rolkach, narciarstwo zjazdowe, narciarstwo piesze, spływ kajakiem, wioślarstwo, golf, profil domowy (wewnętrzny), oraz 6 do własnej interpretacji. Tak więc jest dużo opcji do wyboru. Ja oczywiście używam Biking czyli jazda na rowerze, gdzie w opcjach włączyłem autopause kiedy prędkość spada poniżej 2 km/h. Może też ustawić zakres poniżej 5 lub 1 km/h. W dodatku można użyć krokomierza lub wyłączyć go w ustawieniach. Wszystko jest intuicyjnie proste jeśli chodzi o obsługę w telefonie.

No dobra ale co jeśli chcę zobaczyć moją trasę na mapie np. google? Odpowiedź jest prosta, wchodzimy tak jak poprzednio w naszą wycieczkę z wykresem śladu. Wchodzimy w opcje, import i wybieramy format w jakim ma zapisać się nasza mapka. Najpopularniejszy to oczywiście gpx. Zapisujemy go w dowolnym miejscu w pamięci telefonu lub karty. A potem przenosimy za pomocą kabla lub łącza bluetooth na komputer. Teraz jest wiele możliwości, plik można otworzyć w aplikacji google earth albo zobaczyć naszą trasę w sieci. Najlepiej na http://www.sports-tracker.com/ czyli stronie twórców aplikacji. 


To tam można znaleźć oficjalne źródła do pobrania, jako ciekawostkę podam, że to jedyne źródło gdzie w telefonie Nokia nie spotka nas przykry komunikat „brak certyfikatu”. Na stronie tworzymy profil i możemy ładować nasze mapy. A wtedy zobaczymy nie tylko ślad na mapie ale także nasze prędkości, wysokości, tendencje itp. W zasadzie to tam znajdziemy najwięcej informacji na temat naszego treningu. Od siebie dodam, że sprawdzałem zapis na innych serwisach gdzie można było wrzucić plik gpx i działało bezproblemowo.


Tak więc teraz kiedy wybieracie się w podróż na górskie szlaki wystarczy włączyć aplikacje, włożyć telefon do kieszeni, plecaka czy torebki a potem obserwować na mapie trasę wycieczki np. na google earth. Ale to jeszcze nie koniec. Telefon można przecież zamontować na kierownicę roweru (w sieci jest mnóstwo dostępnych uchwytów, można nawet zrobić sobie taki samemu tak jak ja na niżej załączonym obrazku). 


Wtedy całą trasę można obserwować na bieżąco z ekranu. Program w wersji podstawowej rysując ścieżkę nie ma w tle nic, a wiadomo, że przydała by się jakaś mapa tak jak w nawigacji. Można to zrobić na dwa sposoby, pobierając je online (szczęśliwi Ci co mają pakiety internetowe) albo załadować offline. W tym celu pobieramy z sieci oficjalny i darmowy program Mobile Atlas Creator inaczej zwany MOBAC i tworzymy za jego pomocą interesujący nas fragment mapy. Wybieramy w nim także rodzaj mapy bo jest ich wiele, ale moim zdaniem najlepszy to UMP-pcPL czyli Polska uzupełniająca. Nie dość, że z tego formatu wyciśniemy największe powiększenie to w dodatku posiada zaznaczone szlaki piesze i rowerowe a nawet, co mnie osobiście zaskoczyło, niektóre leśne ścieżki, których nigdy bym nie podejrzewał że się na mapie znajdą. Potem naszą mapkę wrzucamy na kartę pamięci do folderu System\Maps\SP Maps\ i gotowe. Ostrzegam, że kopiowanie trwa trochę czasu ale warto.


Teraz podczas wyprawy patrząc na ekran widzimy nasz ślad na tle mapy. Możemy ją powiększać i pomniejszać co daje nam kolejną użyteczną opcję – nie zgubimy się! Widzimy bowiem na mapie gdzie jesteśmy i zawsze możemy wrócić tą samą drogą. Wspomniane wyżej zaznaczenie szlaków też jest świetną funkcją która pozwoli nam czasem podążyć tam gdzie nie planowaliśmy iść a może się okazać, że to bardzo ciekawy trakt.


W zasadzie jedyne co nas ogranicza to żywotność baterii a wiadomo, że moduł GPS w smartphonie jest dość prądożerny niestety. W moim przypadku problem nie jest taki duży bowiem korzystam z telefonu Nokia E52 który znany jest z dobrego akumulatora. Co nie zmienia faktu, że odkąd używam aplikacji muszę codziennie korzystać z ładowarki. Domyślam się więc co przeżywają użytkownicy smartfonów kiedy używają ich np. jako nawigacji w samochodzie. A właśnie co do samochodu, czy w nim również można korzystać z aplikacji? Ależ oczywiście a nawet więcej. Czytałem w sieci, że rekord programu należy do kogoś kto użył go w samolocie rysując ślad o długości kilku tysięcy kilometrów! Co zdaje się bardzo wymownym przykładem na to, że Sports Tracker nie ma ograniczeń a możemy je tworzyć my sami.

Kilka słów jeszcze odnośnie użytkowników posiadających pakiety danych internetowych. Zasadniczo większość operacji napisanych wyżej ich nie dotyczą. Ponieważ na serwer aplikacji można się zalogować z telefonu a po skończonym treningu od razu wysłać trasę na swój profil i nie tylko, ponieważ zapis GPS możemy udostępnić również na portalu Twitter czy Facebook. W dodatku nie musimy się wtedy martwić o mapki, bo pobierane są one automatycznie, w dodatku bardzo dokładne, aktualne i co jeszcze ciekawsze naprawdę tracimy bardzo niewiele transferu!



Zasadniczo po kilku miesiącach testowania o wiele wygodniej używa mi się Sports Trackera podłączonego do sieci. Ma to jednak swoje wady, przeważnie w terenach leśnych kiedy to nie ma zasięgu sieci i na ekranie widać białe tło. Mimo wszystko najważniejsza jest podstawowa funkcja użytkowa.

Aplikacja staje się solidnym mobilizatorem do zwiększonej aktywności. Zauważyłem sam na sobie, że odkąd jeżdżę mając telefon z włączonym programem moje wypady są dłuższe a prędkości średnie wyższe. Bowiem, kto nie chce mieć dobrych wyników na wykresach czy długich ścieżek na mapie? Jak wspomniałem wcześniej program działa na telefonach z modułem GPS, jednakże nawet w nich trzeba wyłączyć opcje pobierania danych z sieci (choćby po to by nie pobierał map). Wnioskuję, że można go na upartego użyć w telefonie bez modułu, gdzie pozycję telefon pobiera z sieci ale to już niech sprawdzą zainteresowani.

Faktem jest, że Sports Tracker nie jest jedyną aplikacją tego typu. Zakładam, że na androida znajdziecie całą masę innych. Na symbiana konkurencyjną aplikacją jest Endomondo, która jest w dodatku całkowicie po polsku. Jednak nie testowałem jej ponieważ w sieci czytałem wiele opinii, że lubi mylić ślad z obecną pozycją GPS. Ale są i tacy którzy twierdzą, że jest ona o niebo lepsza niż Sports Tracker choć o wiele uboższa w funkcje. Zapomniałbym wspomnieć o jeszcze jednej kwestii. Jeśli posiadacie pulsometr z opcją bluetooth, możecie podłączyć go do Sports Trackera i widzieć jego wskazania pod informacją o pokonanym dystansie. To szczególnie wygodne dla biegaczy.

Ostatnią opcją jakiej jeszcze nie wymieniłem to tryb nocny. Tak jak w nawigacjach i tutaj możemy włączyć opcję używania w nocy. W Nokii wciskamy gwiazdkę i wszystko mamy w stonowanych odcieniach czerwieni. Co nie męczy aż tak wzroku i pozwala dalej przejrzyście obserwować przebieg naszej trasy.



Polecam tę aplikację bo naprawdę warto chociaż spróbować się z nią pobawić i przekonać się do niej. Sam żałuję, że nie poznałem jej wcześniej ale cieszę się, że odkryłem ją przez przypadek. Szperając w sieci w poszukiwaniu większej ilości informacji na temat Sports Trackera dowiedziałem się ciekawych rzeczy. Otóż na początku aplikacja nazywała się Nokia Sports Tracker i działała tylko z Nokia Maps. Potem zaprzestano dla niej wsparcia. Na forach nawet powiało zawodem, że nie będzie dostępna. Jak się okazało, twórcy aplikacji postanowili się usamodzielnić i po jakimś czasie wypuścili ją w formie znanej obecnie wraz z podaną prze ze mnie witryną. I co ważne cały czas jest ona wspierana. 


Może teraz dodam coś z innej beczki jednak pasującego do całości tego artykułu. Jeżdżąc rowerem na dość średnio dalekie dystanse zauważam pewne bardzo pozytywne zjawisko. A mianowicie, coraz więcej ludzi spędza aktywnie czas. Nie tylko na rowerach chociaż te przeważają. Obecnie jogging to nie tylko obrazek człowieka z filmu. Ludzie naprawdę biegają, często tuż obok ścieżek rowerowych. Coraz więcej ludzi uprawia nordic walking, szczególnie osoby w średnim wieku i starsze. Oni również coraz częściej siadają na rowery i jeżdżą nawet trochę dalej niż tylko po swojej miejscowości. Wiem to po miejscach w których ich spotykam. I wiecie co? Wszyscy oni są uśmiechnięci, pełni radości i motywacji do działania. Zarówno dzieci jak i dorośli czerpią coraz więcej radości z spędzania czasu poza domem. W dodatku większość z nich jeździ na zwykłych rowerach tak jak ja. To udowadnia , że można kręcić dziesiątki kilometrów nie wydając tysięcy złotych.

A może wy też chcecie ich zobaczyć? Nie ma nic prostszego. Wystarczy wyłączyć komputer, wyjść z domu i wsiąść na rower bądź po prostu się przejść. Warto też zabrać aparat by porobić parę zdjęć. Uwierzcie mi, w około jest wiele ciekawych, nie odkrytych miejsc, które są na wyciągnięcie ręki. Wystarczy chcieć!

wtorek, 17 stycznia 2012

Studniówkowych balów czar....

Hasło podane w tytule tego artykułu jest nieaktualne równie silnie jak śnieg zimy sto lat temu. I sam temat studniówek jest wszystkim bardzo dobrze znany choć jego ciemniejsze sfery są nie tylko przemilczane ale co gorsza akceptowane przez wszystkich.
Zanim więc jednak przejdę do ciemnych stron balów studniówkowych przyjrzyjmy się bliżej czym z definicji powinien on być.
Otóż studniówka to inaczej bal studniówkowy odbywający się na sto dni przed planowanym terminem egzaminu maturalnego, który to jest egzaminem dojrzałości. Choć nie da się ukryć, że obecnie chyba raczej tylko z teorii bo w praktyce ludzie go zdający jeszcze długo mają mentalność dziecka, choć niedługo potem sami maja swoje dzieci.
Bal studniówkowy odbywa się w styczniu jako termin najbardziej zbliżony do 100 dni przed maturą. Zaczyna się tradycyjnym walcem (już kiedyś pisałem, że młodzież nie potrafi go tańczyć z powodu rytmu na 3 co nie powinno być aż tak skomplikowane). Dziewczyny ubrane są w najróżniejsze kreacje a chłopcy w garnitury. Na balu obecni są włodarze szkoły, nauczyciele oraz czasem rodzice. Do tego gra zespół, jest dobre jedzenie a cały bal ma być takim wytchnieniem od nauki, jednym z ostatnich spotkań uczniów w swoim gronie na stopie koleżeńskiej.
To jednak teoria bo praktyka bywa zupełnie inna jeśli chodzi o samo sedno wyprawienia tego zdawać by się mogło najważniejszego balu w życiu.
Moja studniówka odbyła się równo 7 lat temu, jednak mentalnie nic pod tym względem się nie zmieniło oprócz ewolucji pomysłowości uczniów i rodziców w kwestiach wszelkich detali. Tak bowiem dziś na balu nie liczy się zabawa we wspólnym gronie, rozmowy na temat przyszłości, wyników matury czy samego przygotowania. Nikt raczej o tym nie myśli że to zabawa przed setką dni zanim zasiądzie się w ciszy przed maturalnym arkuszem.
Dziś wszyscy prześcigają się w nie ukrywajmy coraz bardziej chorobliwej pokazówce. Co rodzi przy okazji wiele niezdrowych sytuacji. Zaczyna się od planowania i spychania przy tym wszelkich kosztów na wyłonionych przy drodze organizacji grup odpowiedzialnych za poszczególne elementy. Przy okazji chcąc by wszystko było jak najbardziej wystawne, kosztowne i nietuzinkowe. Począwszy od sali, przez jej wystrój, zespół, kamerzystów, kuchnię po co najbardziej istotne suknie i kreacje mające przybić wzrok innych i sprawić by zrobiło im się gorzej. Ostatnio modne zrobiły się suknie ślubne (sic!) a u chłopaków nawet śmieszne mundury rodem z wojny secesyjnej. Jako dowód zdjęcie poniżej z tegorocznej studniówki jednej z włocławskich szkół.

Bogatsi pragną w ten dzień być na świeczniku i pokazać że są lepsi, bardziej zajebiści i w ogóle. W internecie zobaczyłem nawet stwierdzenie które wprawiło mnie w niezwykłe osłupienie „szlachta się bawi”...Ktoś tutaj chyba się mocno zapomniał i sam bal studniówkowy myli z weselem a nawet przewyższa jego rangę. To właśnie temu zjawisku można przypisać ten przepych bo każdy chce się wyróżnić, być tym wyjątkowym, jedynym i niepowtarzalnym. Pokazać się że jest lepszy, gdy za parę lat ci sami ludzie będą płakać jak dzieci kiedy nie zdadzą pierwszego kolokwium, kiedy będą mieli problemy z rozliczeniem PIT-u, czy chociażby będą zawierali toksyczne związki i borykać się będą z wszystkimi tego konsekwencjami. Wtedy okaże się czy cala ta pokazówka odzwierciedla wewnętrzne przygotowanie się do życia. Czas to zweryfikuje.
Tymczasem trwa beztroska, wyścig szczurów oraz nie znająca sprzeciwu świadomość, że to właśnie tu i teraz nie ma nic ważniejszego niż przygotowanie do ogólnopolskiej pokazówki maturzystów.
I tak właśnie przechodzimy do sedna sprawy którą chciałem tym artykułem poruszyć. Bowiem jest to dobra okazja by na przykładzie takich kontrastów pokazać podstawy życiowych problemów nie tylko młodego pokolenia. Czytałem wiele wypowiedzi mądrych ludzi o tym co dziś wyniszcza społeczeństwo, co jest największym problemem. Kiedyś była to walka z systemem, problemy związane z nadużywaniem używek a dziś jest to po prostu samotność. Zmuszenie jednostki do swojego towarzystwa bez możliwości integracji z innymi również samotnymi którzy albo nie chcą albo boją się integracji a wszystko zastępują media, internet, elektroniczne zabawki. To fakt, ale takie studniówki i inne sytuacje w których występuje niezdrowa rywalizacja odsłaniają przyczyny tej samotności która to przyczyna właśnie jest największym problemem. Otóż drodzy państwo to nie samotność jest największym dramatem człowieka a jego egocentryzm. Tak to egoizm sprawia że świat się coraz bardziej rozwarstwia, dzieli i to na szczeblu społecznym. A sam proces kształtowania się takiego zachowania jest w nas budowany już od dziecka. A potem my sami wdrażamy go w życie czy to w pracy czy w towarzystwie. Każdy chce być tym pionierem, lepszym od innych.
Jest to po części nieuniknione bo tak właśnie obecnie kształtuje młodych ludzi szkoła, stawiając wobec człowieka coraz więcej wymagań. Rodzina i otoczenie na równi wpajają młodemu człowiekowi, że jeśli nie będzie uczestniczył w tej chorej grze wyścigu po wszystko co najlepsze będzie do końca swoich dni szlifował bruki i żył o chlebie i wodzie. Chociaż czytając szkolne lektury poznaje rzeczy szlachetne, inne i piękne traktuje je jako utopię bo rzeczywistość jest okrutna, twarda i do bólu szara. Tak więc każdy trwa w tym wyścigu i na przykład na takiej studniówce naturalnie włącza mu się w głowie lampka „Teraz im kurwa pokażę jak ja się na to ubiorę, ile wypiję i z jakim partnerem/partnerką przyjdę”.
W tym wszystkim coraz mniej w ludziach pokory, rozmyślań nad sensem życia czy chociażby cennej umiejętności słuchania innych, o samodzielnym zdrowym myśleniu nie wspomnę. Wszyscy są przekonani, że wszystko wiedzą najlepiej. Ciekawe ile z tych wiedzących wszystko najlepiej zda matematykę podstawową?
Najgorsze jest jednak to, że takie zachowania przedostają się potem do dorosłego życia, gdzie często ludzie na stanowiskach załatwionych „po znajomości” traktują resztę która się opamiętała jak śmieci, jak gówno i za każdym razem próbując udowodnić każdemu że są kimś lepszym. Z tym, że w dorosłości takie zachowania niosą skutek, że ktoś kto ma taki zestaw zachowań nie ma szacunku co jest odpowiedzią naturalnego myślenia ludzi bardziej dojrzałych.
Tak więc wszystko zaczyna się od podstaw, to szkoła i rodzice powinni uczyć młodzież tak jak kiedyś uczono naszych rodziców. Uczniowie powinni mieć więcej pokory, poczucie karności i kształtować się na zdrowych przykładach. Dobrze by było gdyby było to oparte na jakichś autorytetach a nie tylko na JP na 100%. Jednak od takiego stanu rzeczy dzieli nas przepaść. To dlatego studniówki nie są dziś balem radości i spontaniczności, to zaciekła walka o to kto kogo przebije w danym detalu.
Ja osobiście mam z jednego satysfakcję. Na moją studniówkę ubrałem się tak jak zawsze chciałem mimo sprzeciwu rodziców którzy potem skapitulowali. Co prawda niemożliwe było wejście w stylu teledysku Thoughtless. Natomiast ubrałem się cały na czarno od bielizny, przez garnitur, koszulę na krawacie kończąc. Przy okazji nie rzucałem się w oczy i nie musiałem potem oglądać się na dziesiątkach zdjęć jako kogoś „na świeczniku”.

Życzę więc wszystkim studniówkowiczom zdrowej zabawy, bez przepychu i zawiści. Jeśli kierują wami przesłanki pokazania się i wywyższenia to pomyślcie sobie, że tak samo rozumują moherowe babcie rydzykanki!
Tak więc czas zaciągnąć hamulec ręczny i bawić się z głową!

poniedziałek, 9 stycznia 2012

WOŚP niech gra mimo tylu przeciwności!

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to niewątpliwie jedyna organizacja w Polsce ciesząca się już pełnym zaufaniem społecznym. Ja także ufam jej w pełni całym sercem, bo Jurek Owsiak to człowiek szalony. Człowiek który dokonał cudu i sprawił nie tylko, że wiele dzieci może żyć, mogą być zdrowe i cieszyć się życiem. Owsiak sprawił, że ludzie uwierzyli, że wreszcie pieniądze idą na to na co naprawdę iść powinny. Dlatego też chociaż jesteśmy coraz biedniejsi, coraz więcej wrzucamy do WOŚP-owych skarbonek. Co roku bijemy rekordy kwot jakie potem przeznaczane są na specjalistyczny sprzęt.
Samego Jurka Owsiaka widziałem na żywo tylko raz na Woodstocku w 2005 roku. Stałem pod sceną oglądając koncert, kiedy nagle zorientowałem się, że nie dalej jak 5 metrów ode mnie w otoczeniu ochrony Pokojowego Patrolu stoi wtopiony w nieświadomy tłum patrząc jak to wszystko wygląda z naszej perspektywy. Patrzyłem jak z iskierkami w oczach obserwuje otoczenie i poczułem, że tuż obok mnie stoi człowiek WIELKI!
Człowiek który swoją działalnością sprawił, że udało się chociaż w części pokonać system. Bez jego udziału szpitale i specjalistyczne placówki mogły by tylko pomarzyć o tym co mają teraz w posiadaniu.
Wiadomo przecież że służba zdrowia sama jest chora a obecnie NFZ wypina dupę na wszystko i wszystkich. Chore jest też to, że NFZ wyręcza się Wielką Orkiestrą Świątecznej Pomocy. Czyli myślenie typowo polskie, po co dawać pieniądze na szpitale skoro Owsiak to zapewni. W innych krajach służba zdrowia szła by wręcz w zawody by pokazać, że im też zależy na jakości zdrowia społeczeństwa. U nas pieniądze przepadają za zamkniętymi drzwiami pośrednika jakim jest NFZ.
Jednak Jerzy Owsiak człowiek autorytet, człowiek o którym zawsze będzie głośno jest największą solą w oku nie NFZ-tu ale oczywiście czarnej stonki. Ostatnio wpadłem przez przypadek na publikacje na profilu wokalisty Carrion na ten oto artykuł. Aby przeczytać kliknijcie TUTAJ. Domyślam się, że taka publikacja może zostać usunięta więc pozwolę sobie ją zacytować:
"Poniatowa. "Dajesz na Orkiestrę? Idź do spowiedzi"

"Człowiek wierzący dając Wielkiej Orkiestrze pieniądze popełnia grzech, bo bierze udział w sprawach diabelskich" - pod kościołem w Poniatowej na Lubelszczyźnie w piątek trwała akcja przeciwko WOŚP. - Nie mamy z tym nic wspólnego - mówi ksiądz i tłumaczy... że dając na Orkiestrę można popełnić grzech
"Jerzy Owsiak - autor amoralnego hasła "Róbta co chceta" i organizator "Woodsctocków", uznawanych za przedsionek "piekła na ziemi". Czy "bełkocący dyrygent" WOŚP wprowadził kogokolwiek z młodych chłopców czy dziewcząt na wyżyny bohaterstwa, heroizmu i świętości? Jerzy Owsiak jest powiązany z Hare Kryszna - jedną z najbardziej niebezpiecznych sekt, której doktryna i etyka są całkowicie sprzeczne z chrześcijaństwem." - to fragment ulotki, które w piątek czekały na wiernych przy kościele pw. Świętego Ducha w Poniatowej (powiat Opole Lubelskie). Autorzy ulotki informuje też, że WOŚP ma przesłonić pracę charytatywną Caritasu i stwierdzają wprost: "Człowiek wierzący dając Wielkiej Orkiestrze pieniądze popełnia grzech, bo bierze udział w sprawach diabelskich".

Dostało się też rodzinie Owsiaka. Z pisma dowiadujemy się, że "matka była niewierząca", a ojciec należał do partii i służył w milicji.

"Gazetę" o sprawie poinformował oburzony czytelnik (imię i nazwisko do wiadomości redakcji). - Byłem z rodziną w kościele, na rannej mszy świętej. Na stoliku przy kościele leżał stos ulotek. Na początku myśleliśmy z żoną ,że na tych kartkach jest wyjaśnienie symboliki święta Trzech Króli. Okazało się, że to ulotki przeciwko Jurkowi Owsiakowi. Leżały tuż obok koszyka z kredą [tradycyjnie święconą w święto Trzech Króli - red.] - informuje i nie ukrywa. - Zdenerwowały nas te ulotki i innych mieszkańców też, bo uważamy, że Jurek Owsiak robi bardzo dobrą robotę. W końcu - czy mam się spowiadać, że daję na Orkiestrę?

Dodaje, że pisma o podobnej treści wisiały też w gablocie przy wjeździe do kościoła.

Ks. Łukasz Głaz, wikariusz parafii twierdzi, że duchowni nie mają z tym nic wspólnego. - Widziałem arkusz wielkości plakatu z tą treścią leżący na zakrystii. Ktoś go przyniósł. Ale nikt nie konsultował z nami tego co zostało tam napisane ani nie prosił o zgodę na kolportaż na terenie kościoła.

Zapytany o treść ks. Głaz zauważa: - Nic nie wiem o rodzinie Jerzego Owsiaka i jego powiązaniach z Hare Kryszna. A jeżeli chodzi o hasło "róbta co chceta", które nawołuje do samowoli - twórca WOŚP przecież propaguje je i do niego wzywa. Uważam też, że jeżeli naprawdę nie byłoby innej możliwości finansowania pomocy dobroczynnej, gdybyśmy byli w jakimś buszu, gdzie nie ma innych organizacji, które się tym zajmują, to wtedy ostatecznie można by się w Orkiestrę zaangażować. Ale to science fiction, bo jest choćby Caritas czy akcja Szlachetna Paczka.

Ks. Głaz uważa, że osoby, które dają na WOŚP, mogą być wprowadzane w błąd. - Bo myślą, że ich pieniądze pójdą na potrzebujące dzieci, a tymczasem część jest przeznaczona na organizację "Woodstocku". Ja tam wprawdzie nie byłem, ale na festiwal jeżdżą moi znajomi z grup ewangelizacyjnych i opowiadają później co widzą: nadużywanie narkotyków, alkoholu, rozwiązłość seksualna. Uważam, że jeżeli ktoś daje pieniądze na Orkiestrę i ma przy tym pełną świadomość, że idą zarówno na aparaturę medyczną jak na "Woodstock" i wie przy tym co się dzieje na tym festiwalu - wtedy można powiedzieć, że popełnia grzech.

Zarzuty mówiące o tym, że pieniądze z WOŚP idą na "Woodstock" pojawiały się już wcześniej (pisała o nich "Rzeczpospolita", mówiło Radio Maryja). Twórca Orkiestry jednoznacznie je odrzucał. - Wszystkie pieniądze zbierane podczas finału WOŚP idą na leczenie, bo wszystkie pieniądze muszą być przeznaczone na ten cel. Nie możemy żadnych pieniędzy przeznaczyć na nasze koszty - pensje czy wodę dla pracowników. Wtedy nie dostalibyśmy zezwolenia od MSWiA na zbiórkę - tłumaczył w styczniu 2010 r. Jurek Owsiak.

Na stronie WOŚP czytamy: "Środki zbierane w ramach styczniowej kwesty są w całości przeznaczane na realizację tematu Finału, czyli zakup sprzętu medycznego."

Poproszony o komentarz ks. Mieczysław Puzewicz, rzecznik prasowy archidiecezji lubelskiej: - Ocena dzieła, które prowadzi WOŚP, zawarta w ulotce jest krzywdząca. Zupełnie nie ma podstaw, by kierować pod adresem Jurka Owsiaka takich inwektyw. A ocenianie kogoś przez pryzmat tego co robili rodzice kojarzy mi się z epoką bolszewizmu, gdy dzieci Romanowów zostały zamordowane, bo pochodziły z carskiej rodziny.

Ks. Puzewicz podkreśla: - Daję pieniądze na WOŚP od początku jej powstania, od 20 lat.

W przeszłości z darów pochodzących z akcji korzystał też szpital w Poniatowej. Tamtejsze pogotowie otrzymało m.in. laryngoskop, resuscytator silikonowy z akumulatorem tlenu, kołnierze ortopedyczne, a sam szpital np. urządzenie do przesiewowych badań słuchu. WOŚP przekazał Poniatowej sprzęt o łącznej wartości przekraczającej 62 tys. złotych.

W niedzielę odbędzie się kolejny finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. To już 20. taka akcja. W tym roku pieniądze zostaną przeznaczone na zakup urządzeń do ratowania życia wcześniaków i pomp insulinowych dla kobiet w ciąży z cukrzycą.

Źródło – gazeta.pl”


Nóż mi się w kieszeni otworzył, którego nie mam. Co tu dużo mówić wkurwiłem się, a o akcji z tymi ulotkami, nie da się powiedzie nic innego jak – skurwysyństwo!
Tylko ktoś ograniczony umysłowo może pisać takie pomyje na człowieka, który robi coś na co ich nigdy nie było stać. Mianowicie Owsiak daje a oni tylko biorą. Dziesiątki razy udowadniane było, że Caritas jeśli w ogóle coś komuś daje to jest to maksymalnie 14% tego co dostają. Innymi słowy jeśli drogi czytelniku przeznaczyłeś na Caritas 1zł to na pomoc biednym pójdzie maks, 14 groszy. A gdzie reszta? No właśnie dobre pytanie bowiem ostatnio sam Caritas nie może doliczyć się 32 milionów. I zasadniczo nikt im na ręce nie patrzy, kiedy to w tym samym czasie Fundacji WOŚP na ręce patrzą wszyscy bez ustanku. A jako, że WOŚP rozlicza się z każdego grosika i wszystko robi oficjalnie oraz jawnie, to logiczne jest, że nie ma się do czego przyczepić.
Nie ma? Otóż często z ambom słyszy się, że Owsiak sieje zło bo mówił „Róbta co chceta”. To wystarczy by według nich uznać, że Owsiak jest złem wcielony. W zacytowanym prze ze mnie artykule padają słowa, że należy również do sekty Hare Kryszna. Po pierwsze nie należy tylko z nimi współpracuje na czystych zasadach. Na Woodstocku krysznowcy robią najlepsze i najtańsze żarcie (kasza z rodzynkami – niebo w gębie Polecam!). Po drugie krysznowcy z tego co miałem z nimi styczność mają w sobie o wiele więcej dobra niż księża. Co można pokazać na przykładzie. Kiedy trzeba coś zrobić w kościele klerycy wysługują się wiernymi, krysznowcy sami gotowali, sami jedzenie podawali i przez cały czas sami sprzątali(!) swój teren na którym mieli swoje stanowiska. Mało tego często dawali ludziom jedzenie za darmo a Ci którzy płacili dostawali za umówioną stawkę tyle jedzenia ile chcieli. Poza tym nikt z krysznowców nie namawiał na przejście na ich wiarę co zawsze ma miejsce w organizacjach katolickich pod nazwą „Ewangelizacja”.
Po drugie ktoś posunął się za daleko mieszając w sprawy publiczne rodzinę dyrygenta WOŚP. O wiele za daleko!
No dobra ale czemu Krk jest takim twardym opozycjonistom dla WOŚP-u? Odpowiedź jest prosta, bowiem tworzy się dla nich nie zdrowa konkurencja. Zamiast ludzie dawać na tacę wrzucają do puszek a to odcina ich źródła dochodów co jak widać, działa na nich jak płachta na byka. Zresztą chyba naprawdę ci ludzie w czarnych i purpurowych sukienkach nie myślą o tym na co Owsiak pieniądze przeznacza. Dla nich liczą się jedynie osobiste zbytki.
Na szczęście ludzie nie są już tacy głupi i nadal coraz chętniej wrzucają do puszek. Ale nie tylko, są aukcje, można wysyłać SMS-y, wpłacać na konto etc.
Jednakże są jeszcze pewne inne aspekty około orkiestrowe na które trzeba zwrócić uwagę. Czytałem rok temu artykuł o oszustwach jakie robi młodzież na puszkach. Artykuł zawierał wiele relacji świadków, którzy widzieli jak wolontariusze po finale mieli nowe telefony, czy też pozwalali sobie na rzeczy i usługi na jakie normalnie nie było ich by stać. Nie wiem ile w tym prawdy a ile podszytej zazdrości. Jednakże ja osobiście do puszek wrzucam kwoty mniejsze, by dostać serduszko. Większe kwoty przelewam na konto mając 1000% pewności, że dzięki mnie jakiś maluszek złapie choć jeden oddech więcej a nie jakiś szczyl kupi sobie nowego smartfona. Więc radzę na to zwracać uwagę.
Nie zapominajmy jednak, że wszelkie przeciwności nie zmienią faktu, że Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy jest dziełem wielkim, ponadczasowym, szlachetnym i co najważniejsze bezinteresownym.
A wszystkie próby podżegania i malwersacji WOŚP przez kościół podsumuję cytatem znalezionym w sieci:
Chrześcijanie robią dobre uczynki, ponieważ może im to zagwarantować wejście do nieba. Ateiści robią dobre uczynki bezinteresownie.
Ja będę za WOŚP-em zawsze stał murem. A ten artykuł to moja reakcja na karygodne zachowania. I nie mogę w tej sytuacji przyglądać się temu bezczynnie.