poniedziałek, 29 października 2012

Nienawidzę Święta 1 listopada.....


Tak proszę Państwa, nienawidzę święta obchodzonego 1 listopada. To największe święto obłudy, kłamstwa i pokazówki jakie tylko może być.
Myślicie, że w ten dzień idzie się na cmentarz odwiedzić groby swoich bliskich by pobyć trochę w zadumie, zastanowić się nad istotą życia i śmierci? By dać wyraz pamięci o swoich bliskich, których już nie ma i oddać im szacunek zapalając znicz?

Otóż nic bardziej mylnego, nawet jeśli ksiądz stojący na ołtarzu, na którego potrzeby wykorzystuje się najczęściej pomnik innych zmarłych księży, właśnie tak do was przemawia. Święto wszystkich świętych można porównać w najdelikatniejszym przypadku do jarmarku na odpuście, albo cyrku w jakimś wygwizdowie. Bo formy się zmieniają, ale mentalność ludzka – NIE!

Tak oto bowiem, jeszcze kilka lat temu łudziłem się, że to w ten dzień jedzie się na cmentarz bo tak wymaga tradycja, obyczaj, nakazy. Tak naprawdę zawsze nie pasowało mi to, że w ten dzień od ludzi aż bije zawiść, frustracja i ogólna rywalizacja kto kogo prześcignie w lansie. Z tym, że nie zwracałem na to uwagi i do dziś mam to głęboko w dupie. Jednakże przeraziłem się, kiedy dotarło do mnie jak bardzo ludzie starają się zrobić na bóstwo tylko po to by pokazać się innym, którzy nie dość że będą za to na nich krzywo patrzeć, to sami zrobią dokładnie tak samo.

Otóż niecały rok temu dowiedziałem się od jednej znajomej kosmetyczki, że jeśli na przełomie października i listopada, ktoś obchodzi urodziny, imieniny, rocznice ważnych wydarzeń rodzinnych itp. I chce z tej okazji wyprawić małe przyjęcie i przy okazji zrobić sobie fryzurę, paznokcie itp., to w sumie nie ma szans, by zajął się nim ktoś z branży fryzjerskiej czy kosmetycznej właśnie. Dlaczego? Bo wszystkie terminy są zaklepane przez Panie (i panów też), które robią z sobą cuda na specjalną okazję święta Wszystkich Świętych, by zaprezentować się na cmentarzu!

Może to się wydawać przerażające, tak jak i mnie przeraziło i zmroziło kiedy się o tym dowiedziałem. Dotychczas bowiem przypuszczałem, że ok, nowobogackie młode żonki i ich starsze popleczniczki wyciągają z szaf nowe futra, do których zrobienia trzeba było zabić kilka żywych stworzeń. Wyciągają je nawet, kiedy 1 listopada na dworze jest plus 10 stopni i pot leci po twarzy tak, że cały bardzo drogi makijaż ulega odpychającej destrukcji. Wszystko po to by „inni widzieli”.

I tutaj jest cała istota tego całego cyrku. Ludzie nie idą na groby by odwiedzić swoich zmarłych krewnych, ale po to by się pokazać. By świat zobaczył, że mam nowe futro, by ludzie dowiedzieli się, że mam narzeczoną, chłopaka i że choć wyjechałem stąd dawno, to wracam na ten jeden dzień by się pokazać tym, których nigdy nie lubiłem i nie darzyłem szacunkiem.

W dodatku mnie osobiście przestało bawić to, że tego dnia kiedy jeszcze odwiedzałem lokalny cmentarz, spotykałem dawnych znajomych, którzy choć kiedyś pili razem ze mną piwo, jeździli na rowerach cale wakacje i patrzyli jak stawiałem pierwsze kroki z gitarą, teraz unikają wzroku jak by ich parzyło. Do niedawna miałem na to swój sposób, celowo podchodziłem jak najbliżej i perfidnie patrząc prosto w oczy mówiłem „CZEŚĆ!”. Dziś tak nie robię bo po co?

Nie warto zajmować się ludźmi, którzy przyjechali tylko po to by się pokazać a nie by pomyśleć, że takie okazje zbliżają do siebie ludzi. Bo konkluzja jest bardzo prosta. Jeżeli człowiek zastanowi się nad istotą śmierci, to zacznie zdawać sobie sprawę, że w życiu nie liczy się pęd za pieniądzem, lans, gonitwa za tym by mieć w domy rzeczy, które są tylko zbędnymi elementami budującymi sztuczny status społeczny, a których to przedmiotów i tak nikt z zewnątrz nie widzi, bo domy są otoczone takimi murami, że nie jeden zakład karny mógłby pozazdrościć.

I chyba jeszcze bardziej istotna kwestia, czyli zatracenie umiejętności rozmowy bezpośredniej, co wynika ze znieczulicy którą powoduje internet. Mnie osobiście naprawdę nie bawi jak spotykam kogoś i mówi, że nie ma czasu, ale w internecie może rozmawiać ze mną godzinami. Wolę spotkać się nawet na godzinę w naturalnym środowisku pozbawionym prądu i systemu zero jedynkowego. Bardziej cenię sobie widzieć kogoś na własne oczy, podać mu dłoń na przywitanie i choćby pójść na godzinny spacer wdychając świeże powietrze.

Ludzie to zatracili, i aż boją się kontaktu wzrokowego. Czasem mam wrażenie że ich to parzy. Co innego znaleźć kogoś w sieci, obejrzeć zdjęcia, przeczytać co się u niego dzieje i sprawdzić jak wygląda jego dom w środku wnioskując to ze zdjęć. A co innego zobaczyć kogoś na oczy i powiedzieć CZEŚĆ.

No ale to już stało się zakorzenione i nic tego nie zmieni. Ważne, że jest nowe futro, najdroższe znicze i oczywiście dojazd samochodem....
No tak, media znowu będą podniecać się korkami, wypadkami, akcją znicz i ilością złapanych pijanych kierowców. Bo oczywiście święto zmarłych to tak radosne święto że wprost nie wypada nie wypić prawda? To kolejna obłuda udowadniająca, że Polacy nie tylko potrafią wykorzystać każdą okazję by się nachlać, ale również fakt, że 1 listopada nie ma nic wspólnego z poważną zadumą. To trochę jak wigilia albo wielkanoc. Ktoś kogo nie był tak długo wraca na ten jeden dzień, kupuje drogie znicze, zapala je i wraca do domu w którym stoły są suto zastawione tłustościami i wódką.

Taka jest rzeczywistość i nie dziwię się, że drogówka ma swoje żniwo. W ten jeden dzień jestem po ich stronie i liczę, że głupota społeczeństwa choć raz sprawiedliwie zasili państwowy budżet. Bo paliwo drożeje, samochody coraz droższe, życie coraz cięższe i pracy coraz mniej, a co roku samochodów coraz więcej. Więc niech się męczą z tym parkowaniem jak boją się używać nóg.

Jest jeszcze kwestia zniczy, oczywiście jak zwykle będą kłótnie o milimetry, czyli ten postawić trzeba troszkę w lewo bo jak przyjdzie ciocia to sobie pomyśli, że specjalnie nie zrobiliśmy miejsca by ona mogła zapalić swój tutaj. Ten wieniec to trochę w prawo bo się teściowa obrazi a tamten znicz bardziej na środek bo jest najdroższy....I tak w koło Macieju.

A ja się pytam – co to ma za znaczenie. Powiem szczerze, że kiedy odwiedzam w normalny dzień grób mojej babci to przeważnie w ogóle nie kupuję znicza, ważne że odwiedzę jej grób i zastanowię się nad soba samym i nad tym jak mi jej cholernie brakuje. Jeśli kupuję znicz to najtańszy, bo może ktoś mi logicznie wytłumaczyć, czym się różni płomień ze znicza za 1-2zł od płomienia w zniczu za 20zł? Ogień ma być symbolem, a nie symbolem ma być opakowanie w którym tkwi knot i jego paliwo. Tak więc ta parada zmagań w walce o pozycje na granitowej płycie oraz wielkość atrybutów jest dla mnie żałosnym przedstawieniem frustracji i walki o pozycję na froncie wykorzystującym miejsce spoczynku zmarłej rodziny.

A potem nadchodzi noc i cmentarz zaczyna żyć innym niż zwykle życiem. Kolejny raz masa ludzi popełnia ten sam błąd i myśli, że pójdzie sobie na spokojny, nocny spacerek po cmentarzu....Nic bardziej mylnego, ponieważ tu też działa zasada pokazówki choć mniej ją widać. Prawdziwą plagą są teraz zapożyczenia i głupota młodzieży. Nie wiem czy więcej będzie na cmentarzu zniczy czy nagrywających głupie wybryki telefonów komórkowych. Po alejkach snuć się będą nie tylko dorośli ludzie ale też dzieciarnia w maskach halloween'owych, chcąca udowodnić swoją zajebistość tym, że wystraszą kogoś i nagrają z tego śmieszny filmik. Co niektórzy będą chcieli zobaczyć nad cmentarzem łunę....nie te czasy. Może nasi rodzice widzieli kiedyś taką prawdziwą, jak znicze nie miały tak szczelnych i zasłaniających odgórnie płomień nakrywek. Ale teraz to co widać nad terenem cmentarza to namiastka tego co mogli obserwować ludzie 20-30 lat temu. A na samym cmentarzu nie ma spokoju tego dnia jest chaos i zamieszanie, jarmarczność, obłuda i zawiść....

Ostatnio byłem parę razy w nocy na cmentarzu z kolegą w ramach spontanicznego wyjścia z domu. Raz kiedy była bardzo gęsta mgła, tak, że wokół zniczy widać było bardzo ciekawą poświatę (tak proszę państwa w normalne dni też na grobach palą się znicze!), a drzewa i pomniki wyłaniały się leniwie z mlecznej przestrzeni. To było bardzo ciekawe przeżycie, zwłaszcza, że na terenie cmentarza nie było ludzi, przynajmniej tych żywych. Drugi ciekawy raz był kiedy w mieście wyłączono latarnie (oszczędności) i było naturalnie ciemno oprócz tego, że w pełni księżyca klimat był jeszcze ciekawszy. Jak ktoś lubi horrory to właśnie taki klimat był wtedy w nocy na spokojnym cmentarzu. I tak idąc pustymi, ciemnymi alejkami zastanawiałem się, gdzie są ci wszyscy ludzie, którzy będą chcieli udowodnić sobie i innym, że są tacy zajebiści bo idą w noc na cmentarz kiedy w około jest tyle takich samych przykładów jak oni. Czemu w takie dni nie przyjdą? Boją się duchów? Boją się ciemności? A może boją się czegoś bardziej dla nich groźnego, czyli tego, że w takich warunkach, naprawdę zacznie się w ich głowach proces konkluzji nad istotą życia i śmierci. Pytania dotyczące przeszłości i przeszłości, świadomość obecnego stanu bytu i tego, że cokolwiek by się nie stało w przyszłości, kiedyś też znajdą się w tym miejscu....

W nocy 1 listopada nie ma miejsca na takie myśli, wydaje mi się że w ogóle nie ma miejsca na żadne myśli, ważne by buty były wypastowane i nikt sobie nie pomyślał, że o nie nie dbamy. Swoją drogą, wizytę w nocy na cmentarzu w święto zmarłych można porównać do pasterki w wigilię. Znowu można się pokazać w ścisku, wydychając wódczano kolacyjne wyziewy nie biorąc na poważnie tego czym jest istota tego dnia i nocy. Ponieważ tradycja stała się jedynie pustym symbolem.

W tym wszystkim najciekawsze jest to, że wszyscy zmarli mają swoje święto 2 listopada w dzień zaduszny a 1 jest świętem wszystkich Świętych, czyli z założenia ludzi wyniesionych na ołtarze przez papieży , tak zwanych wybranych. Błędnie więc ludzie odczytują je jako dzień odwiedzin zmarłych bliskich, bo powinno się to robić dnia następnego, co robi już niewielki procent. Bo cała masa społeczeństwa w tym czasie wraca już po odbębnionej pokazówce do domów by dalej żyć z dnia na dzień.

Oczywiście nie zapominajmy o kościelnym biznesie, jaki towarzyszy tym cmentarnym dniom. W bramach będą stać ministranci i kandydaci na księży ze skarbonkami z napisami „zbiórka na seminarium”, „zbiórka na renowację pomników”. Tak stojąc w komżach na mrozie wzbudzać będą wyrzuty sumienia i litość od wchodzącego tłumu po to by wrzucić im jakiś pieniądz. Oczywiście działa to też w drugą stronę bo wiadomo, że ludzie chcący się pokazać, wrzucać będą ostentacyjnie duże kwoty na nowe opony zimowe kurii. Ale jak taka symbioza trwa to niech trwa relacja między bankiem kościelnym a głupotą nieszanujących zarobionych pieniędzy wiernych.

Myślę sobie, że jeśli zmarli po śmierci widzą to co się wyprawia na cmentarzach w ich święto to wstydzą się ogromnie za tych co wyprawiają te szopki. Czy ludzie naprawdę nie zdają sobie sprawy, że to nie ważne jaka ma się fryzurę, makijaż, futro czy status społeczny a to że się istnieje? Jan Nowicki ponad 10 lat temu powiedział i słusznie, że te wszystkie świeczki i kwiatki to przynosimy i zapalamy sobie, bo zmarłym jest to totalnie obojętne.

Tak to w skrócie wygląda i dlatego nienawidzę tego święta. A co będę robił kiedy owy nastanie? To co 2 lata temu. Pojadę z moimi dziadkami na odległy 25 km cmentarz gdzie leży mój wujek. Cmentarz o tyle ciekawy, że nie jest za duży i położony jest w lesie. Nikt mnie tam nie zna więc nie będę musiał patrzeć że ktoś udaje, że mnie nie widzi. Najważniejsze jednak jest to, że spotkam tam moich braci stryjecznych i przez te godzinę z hakiem będę mógł z nimi porozmawiać twarzą w twarz na uboczu, bo mnie nie interesuje to co się tam wtedy dzieje w sensie sakralnym. Większą wartość ma dla mnie odwiedziny groby w dzień powszedni. A tak będę mógł porozmawiać z chłopakami bez konieczności trzymania słuchawki przy uchu. Potem wrócę do domu i mam nadzieję, że poczytam książkę, byle tylko nie włączać mediów i nie słuchać o tej całej drogowej szopce ani patrzeć na demotywatorach o cmentariankach. A na lokalny cmentarz pójdę sobie 3 albo 4 listopada, jakiś ślad łuny jeszcze będzie ale ludzi już nie i to jest fantastyczne!

wtorek, 23 października 2012

GPS w telefonie

Dlaczego zdecydowałem się napisać ten artykuł? Głównie dlatego, że nie przypuszczałem, że będę stałym użytkownikiem funkcji, której nigdy bym o to nie podejrzewał. O jaką funkcję chodzi? O GPS!

Cofnijmy się 10 lat wstecz, kiedy na naszym rynku powoli zaczynały pojawiać się telefony komórkowe z aparatami fotograficznymi, wpierw dołączanych, potem wbudowanych. Cóż to był za szał, euforia i zazdrość kiedy ktoś posiadał owe modernistyczne urządzenie, szczególnie, że patrząc dziś na te czasy człowiek śmieje się, że zazdrościł komuś jakości VGA albo niższej (jeżeli takowa była możliwa). A niech ktoś spróbuje dziś kupić telefon bez aparatu?

W sumie jest parę modeli, ale i tak większość słuchawek ma wbudowany aparat, który często nie jest po to by robić zdjęcia z wycieczek czy domowych imprez okolicznościowych, ale korzystać z funkcji MMS, bądź obecnie wrzucać fotki na portale społecznościowe. Faktem jest, że aparat w telefonie stał się standardem. Mnie osobiście na początku to śmieszyło, bo uważałem, że telefon ma dzwonić a nie robić zdjęcia, śmiałem się, że równie dobrze można by było zamontować tam maszynkę do golenia i wyszło by na podobną funkcjonalność.
Po czasie jednak sam zacząłem korzystać z aparatu w telefonie i przyznam, że jako narzędzie spełnia ono dobrze swoją funkcję.

Kiedyś już o tym pisałem, ale powtórzę to po raz kolejny i pewnie wspomnę o tym jeszcze nie raz, że dla mnie prawdziwą rewolucją było pojawienie się w telefonach odtwarzaczy muzycznych i radia. Dziś ciężko młodym ludziom zrozumieć, że to co dziś ma każdy telefon, kiedyś było marzeniem. A kiedy mi się to spełniło, byłem naprawdę szczęśliwy. Nie musiałem wydawać nie wiadomo ile na odtwarzacz mp3, który zapewne miałby bardzo mało pamięci. Od razu z odtwarzającego tylko płyty audio discmana, przeskoczyłem do telefonu z mp3 i radiem. Do dziś w ten sposób słucham muzyki i jeden egzemplarz służy mi wyłącznie do tego, szczególnie podczas wypraw rowerowych.

Czas jednak mijał i w telefonach pojawiały się coraz to nowsze rozwiązania. Jakiś czas temu postanowiłem kupić sobie nowy telefon. Nowy w sensie inny, w zamierzeniu całkowicie używany, sprawny, niedrogi i pewny. Powodem tej decyzji był fakt, że mój dotychczasowy model miał bardzo cichą słuchawkę rozmów, a ja nie lubię kiedy nie słyszę kogoś po drugiej stronie. Wybór padł na E52 ponieważ taką słuchawkę miał mój brat i testowałem jej głośność rozmów.

Wkrótce miałem już swoją i nawet nie wiedziałem co się tam kryje oprócz tego, że ma ona Wi-Fi.
Czas mijał a ja odkrywałem coraz to inne zastosowanie tej niepozornej słuchawki. Pewnego dnia pomyślałem, że a co mi tam, zobaczę jak działa nawigacja.
Wcześniej nie wierzyłem, że telefon może poprowadzić mnie pod wskazany adres, nawet się z tego śmiałem, tak jak kiedyś z aparatu.

Co prawda z nawigacji korzystam od lat, jako kierowca zawodowy. Pierwszą miałem w aucie chyba w 2008 roku, kiedy były jeszcze cholernie drogie, ograniczone co do dokładności map i ogólnie mało spotykane. Do tych samochodowych też podchodziłem sceptycznie. Kiedyś woziłem ze sobą reklamówkę planów miast i map i to wystarczało, teraz mały ekranik prowadził mnie jak za rączkę do danego miejsca. I to jest fakt, że nawigacja ogłupia bo człowiek widzi tylko to co ma przed sobą a nie całą mapę. Ale nie da się ukryć, że są miejsca w Polsce, gdzie bez niej bym nigdzie nie dotarł.

No tak, ale to urządzenie specjalnie do tego stworzone, gdzie inne opcje są poboczne. Jak więc telefon może zrobić to samo? Jak się okazuje może.
Od niechcenia zainstalowałem w moim telefonie program nawigacyjny i postanowiłem go wypróbować. Pewnego dnia miałem do załatwienia parę spraw i dałem szansę nokii się wykazać. Ku mojemu zdziwieniu doprowadziła mnie bez problemu, często inaczej niż sam bym odruchowo pojechał, a dzięki czemu miałem mniej świateł i korków po drodze. W dodatku zauważyłem pewną właściwość nawigacji w telefonie na plus. Otóż na początku trochę bolał mnie fakt, że ekran jest taki ubogi, a potem cieszyłem się że jest tak minimalistycznie. Kto na co dzień jeździ z automapą, ten wie, że czasami na ekranie jest aż za dużo informacji. Wszelkie światła, sklepy, stacje a nawet niektóre znaki drogowe.

Ogólnie niedługo nie trzeba będzie poświęcać uwagi wszystkim znakom, bo te obowiązujące na danym odcinku będą się wyświetlać na ekranie. W telefonie tego nie ma. Jest tylko droga, którą mam jechać i podstawowe informacje o prędkości i orientacyjnym czasie dojazdu. Reszty muszę pilnować sam, co sprawia, że nie uzależniam się od patrzenia w ekranik a i tak nie muszę na niego patrzeć bo tak samo jak w normalnej nawigacji, tu też prowadzi mnie głos. W tym przypadku telefon wypada lepiej. I można by tutaj zacząć pisać podsumowanie tego artykułu ale.....cała zabawa dopiero się zaczyna.

Jakiś czas po tym jak swój telefon wypróbowałem w samochodzie, pojawiła się myśl, czy nie można się tym pobawić inaczej. Długo nie musiałem szperać na forach by znaleźć to na co wpadłem pewnej nocy przed snem, kiedy to zawsze przychodzą do głowy najlepsze pomysły.

Ku mojemu zadowoleniu ktoś już wymyślił programy, które nie prowadzą Cię do celu, ale zapisują Twój ślad GPS. Szybko taki darmowy program znalazł się na moim telefonie i do dziś nie wychodzę bez niego z domu. A takich programów jest wiele. O Sports Trackerze pisałem poprzednio, ale jest jeszcze Endomondo i wiele innych, które znajdziecie w sieci. Nie ważne zresztą, którego używacie, ważne jak można tego używać! A jest to moim zdaniem bardziej przydatne niż aparat czy Wi-Fi!

Przykład oczywisty – rower. Włączacie program i w drogę, po powrocie macie wszystko jak na tacy, całą ścieżkę, prędkości, wysokości, czasy itp. Możecie sobie oglądać wszystko na google earth, serwisach z mapami czy na serwisach danej aplikacji poświęconych. O tym już pisałem. Jak się jednak okazuje przydaje się to również w innych celach.

O tym jak moduł GPS w telefonie może się przydać, okazało się kiedy wybrałem się ostatnio na grzyby. Fakt, że mam świetną orientację w terenie, jednakże kiedy szukam owoców runa leśnego nie patrzę na otoczenie tylko pod nogi, co czasem może zmylić. Tak więc tym razem włączyłem aplikację zapisywania śladu i po zamknięciu auta udałem się w poszukiwaniu leśnych rarytasów, które suszą się na wigilię. Nie oglądałem się dla orientacji tylko beztrosko szedłem sobie i zapełniałem koszyk smakołykami. Po jakimś czasie sprawdziłem jak tam telefon zapisał mój ślad. Okazało się, że miał trochę poślizgów będących efektem wolnego chodzenia czego GPS nie lubi. Jednak wyraźnie widziałem jak mam iść do auta. Chociaż przyznam i tak bym trafił bo ten las znam jak swoją kieszeń, jednakże czasem może człowiekowi się coś pokręcić. Wracałem po śladzie który zrobiłem i tutaj wyszła ciekawostka. Bo co prawda wracałbym do samochodu dobrze, ale trochę inaczej niż droga, którą dotarłem do punktu skrajnego. Przy okazji okazało się ile kilometrów na owych grzybach zrobiłem.

Tak oto kolejny raz przekonałem się, że moduł nawigacji w telefonie to jedna z najpraktyczniejszych spraw jakie inżynierowie wpakowali w te urządzenia od czasów odtwarzaczy mp3. I chwała im za to!
Dziś mniej robię zdjęć i ze względu na większą świadomość i ochronę słuchu mniej słucham z telefonu muzyki. Za to GPS używam często gęsto. I powiem wam więcej, za jakiś czas moja mama będzie kupować nowy telefon i ja dopilnuję by miał takie coś, bo nie tylko ja lubię zbierać grzyby a w takim wypadku to małe ustrojstwo nie pozwoli się zgubić.
Moim zdaniem kiedy kupuje się telefon dziecku, warto by było by również miało słuchawkę z GPS. Dzieciaki dobrze znają się na komórkach i aplikacjach, a jak wbije im się w programie DOM, to zawsze kiedy się zgubią znajdą do niego drogę. Osoby starsze też mogą korzystać z tego dobrodziejstwa, bo kto powiedział, że GPS w komórce jest tylko dla ludzi biznesu, kierowców czy lubiącej gadżety młodzieży? Pamiętajmy, że wszystko z czego korzystamy to są narzędzia, urządzenia użytkowe, które mają nam służyć a nie być obiektem pożądania konsumenckiego. GPS to wynalazek, o którym ja sam bym nie pomyślał kilka lat temu, że będzie mi bardzo przydatny. Teraz jest codziennością.

Wracając do Wi-Fi, w zasadzie nie korzystam, bo pakiet internetowy w abonamencie jest aż za duży, stąd mapki, aktualizacje itp. do aplikacji pobieram na bieżąco. Uważam jednak, że telefon niezbyt nadaje się do internetu. Co prawda od biedy można coś tam na nim przejrzeć, przeczytać, zobaczyć, ale na dłuższą metę to dość toporna użyteczność. Przyznam jednak, że Facebooka, lepiej przegląda się przez telefon niż w komputerze. Wszystko jest lepiej poukładane i przejrzyste no i nie ma reklam i sugestii. Choć i tak patrzenie w mały ekranik nie zastąpi normalnego ekranu.

Ze świecą dziś szukać ludzi którzy nie posiadają telefonu komórkowego (znam 2 takie osoby: Grzegorz Markowski z Perfectu i Wojciech Cejrowski), wielu użytkowników, nie wykorzystuje nawet jednej czwartej funkcji swoich zabawek. Jednakże, są tacy którzy potrafią wykorzystać w pełni pewne możliwości swoich nieodzownych towarzyszy. W tym miejscu podkreślić trzeba, że osoby aktywne, sportowcy, rowerzyści nie muszą już wywalać setek złotych na mobilne urządzenia nawigacyjne, bo wszystko mają w swoim telefonie. Dla producentów takich nawigacji to trochę dostać po łapkach, ale jak się okazuje, ceny nie muszą być przecież tak wysokie. A konsumenta nie obchodzi czy do schroniska zaprowadzi go super mobilny przenośny nadajnik, czy telefon. Ważne, że po wędrówce dotrze się na miejsce i zamiast marznąć w nieznanym miejscu, popijać sobie będzie grzańca.

Zasadniczo jedyną wadą nawigacji w telefonie jest to, że mają zdecydowanie za duży apetyt na prąd. Czy jest na to jakieś rozwiązanie? Jest! Należy wybrać taki model, który ma potężną baterię. Ja na szczęście na E52 narzekać nie mogę. Choć ma już setki rys na obudowie i kurz pod ekranem, to nadal na jednym ładowaniu potrafi działać z aktywną nawigacją ponad 8 godzin! Mało? Proponuję wziąć nową nawigację dowolnej firmy do auta i przejechać na pełnej baterii bez ładowania chociażby pięć godzin! Moim zdaniem 6 godzin to wyczyn a i tak w aucie przeważnie ciągle GPS jest pod kablem co skraca żywotność baterii.

Mało tego, właśnie w tej batalii telefon wygrywa ze smartfonem. I dlatego póki co nie śpieszy mi się do posiadania czegoś co nie ma klawiatury fizycznej, jakość aparatów cofnęła się o pół dekady a bateria trzyma jeden dzień przy normalnym użytkowaniu.
W dodatku śmieszy mnie jeden paradoks. Kiedyś człowiek bał się dotknąć palcem ekranu by nie potłuścić, porysować. Dziś jeśli nie dotknie to nic nie zrobi! Ale co kto woli jego rzecz.

Ja chciałem przedstawić praktyczne zastosowanie GPS-u w telefonie na co dzień. Podałem tutaj parę przykładów, ale może być oczywiście więcej bo nie od dziś mam świadomość, że żyjemy w czasach kiedy tak naprawdę są rzeczy które technologicznie nas wyprzedziły a my dowiemy się o ich praktycznym zastosowaniu dopiero za jakiś czas.