środa, 4 listopada 2009

Między Wszystkich Świętych a Bożym Narodzeniem.


Pisanie czas zacząć. A wystartować jest najtrudniej, potem idzie jak woda. I cieszę się, że wreszcie się zabrałem bo po drodze od założenia tej domeny minęło już sporo czasu i ominęło mnie, a raczej ja ominąłem kilka ciekawych tematów do napisania. A to o czym chcę napisać dziś to doskonale odnajdujący się w czasoprzestrzeni motyw jakim jest okres między świętem Wszystkich Świętych a Bożym Narodzeniem. 

Oczywiście chyba już każdy z nas słyszał to powiedzenie „Jeszcze nie zgasną znicze na grobach a już w telewizji pojawią się pierwsze świąteczne reklamy”. I jest w tym wiele racji, a co jeszcze lepsze, widziałem na jednym z portali informacyjnych którego nazwy niestety nie mogę sobie przypomnieć, bo pokazałbym ten artykuł, pokazał jak 31 października przy jednym z Katowickich cmentarzy pojawił się stragan. I nie było by w tym nic dziwnego, bo w te dni sprzedaż obwarzanek i cukierków to już norma, ale ten pan który obsługiwał to stoisko miał w ofercie bombki i lampki choinkowe. Czym pobił rekord promocji świątecznej w świecie nie wirtualnym. Tylko markety i telewizja bywają szybsze. A ten pan uderzył w dość czuły na to zjawisko punkt. Pomijając to czy ludzie od niego kupowali czy nie, pojawia się problem, czy święta to jeszcze tradycja i czas pewnych przemyśleń, czy już może tylko marketing i ostatnia do zdobycia przestrzeń gdzie ludzie sami sobie udowadniają, że na świecie nie liczą się uczucia, człowieczeństwo, wartości emocjonalne tylko okrutny i śmiercionośny pieniądz.

Przechadzając się w nocy po cmentarzu stwierdziłem, że producenci zniczy wyszli na swoje, obliczając, że średnia cena znicza to 5 zł a na jednym grobie świeci się ich ok. 10 sztuk razy ilość pomników na każdym cmentarzu, każdy może sobie sam odpowiedzieć na pytanie ile mamony wyciągnęli ze święta Ci którzy plastik zamieniają w symboliczne lampiony. 

Kolejną rzeczą która mnie ucieszyła jest fakt, że w tym roku na szczęście nie zauważyłem jakichś super wymyślnych zniczy. Jak powiedział mój przyjaciel, prawdopodobnie to efekt tego, że rok temu nie sprzedały się tak dobrze, i skoro się nie przyjęły nie było sensu ich produkowania w tym roku. I bardzo dobrze, dzięki temu na grobach było monotematycznie co sprawia, że nie było pokazówki kto po śmierci jest lepszy a kto gorszy. Czyli żywi choć w tej kwestii zachowali równowagę. Dość ładna aura sprawiła, że na cmentarnej mszy nie było aż tylu ludzi co w latach poprzednich, ponieważ skorzystali i wyjechali, co mnie niezmiernie ucieszyło, bo nie było aż tyle łypiących oczu penetrujących każdą osobę, w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, czy ludzie obok modlą się szczerze czy tak jak oni robią wszystko na pokaz.

A teraz o problemie który zabolał mnie bardziej niż nerw w zębie gdy dotrze do niego wiertło dentystycznej wiertarki. Chodzi o pewną oprawę celebrystyczną polaków. I nie chodzi tutaj wcale o Helloween, który na szczęście w tym roku przeszedł zupełnie bez echa. Najbardziej boli mnie, że w to dość poważne święto na polskich stołach zagościła wódka, która lała się nie raz za „duszę zmarłych”. Na moje szczęście ja tego dnia prowadziłem auto, więc nikt nawet nie śmiał mi polewać. Jednak ja sam nie rozumiem jak w ten dzień można pić wódę? Ok, lampka wina do obiadu to rozumiem, ale wóda? Czyżby polacy już nie potrafili spędzać czasu inaczej przy stole niż tylko z kieliszkiem w ręku. Ja rozumiem na wielkanoc czy ostatecznie wigilia. To są radosne święta wolne od pracy i szkoły, kiedy człowiek może a nawet ma obowiązek odpocząć, zapomnieć o strofach dnia codziennego. Ale 1 listopada to czas kiedy raczej powinniśmy być w zadumie nad tematem życia i śmierci a nie pić alkohol o mocy 40% i wyżej. Zapewne odpowiedź na to zagadnienie brzmi „Ale wiesz, Krycha z Zenkiem tylko raz w roku nas odwiedzają bo tu matka Zenka leży i kiedy indziej nie mają czasu by zajrzeć!”. Tak, każda wymówka jest dobra. A mi jest wstyd, że Polacy muszą pić choćby nie wiem co. Ale pozostawię już ten temat bo to i tak nic nie zmieni.

Jakoś tak spokojnie te święta minęły, choć bałem się, że media będą mnie tak atakować tym wszystkim, że odechce mi się w ogóle włączać radio i komputer. A tutaj proszę, nawet będąc u rodziny jakoś telewizor nie atakował mnie programami które pokazywałyby tylko kwesty na powązkach.
No tak to już za nami i nieuchronnie zbliża się okres świąt Bożego Narodzenia. Czasem choć rzadko ale ja również jestem zmuszony do zakupów w marketach. Sposób mam skuteczny, lista w ręku, wpadam, biorę to potrzebuję i do najbardziej dostępnej kasy. Ale niestety nie ominą mnie kolędy, stoiska z bombkami, lampkami i choinkami, oraz wieszające się na rodzicach dzieciaki błagające by coś im tam kupić. No właśnie czemu tak musi być, że już w listopadzie będą mnie tym wszystkim atakować, najpierw rozpocznie to radio, potem w telewizji reklama kawy Jacobs, która ma na celu uświadomić ludziom, że jak twoja rodzina nie jest taka wyidealizowana jak w tym krótkim filmiku, to jesteście do dupy. Nigdy jej nie lubiłem, a zawsze od połowy grudnia właśnie ten obrazek najczęściej leci w przerwach na reklamy. Na szczęście osobiście telewizora nie posiadam. Nawet miałem ochotę zakupić taki sprzęt. Lecz jedna z wizyt u mojej dziewczyny sprawiła, że już tego nie chcę. Widziałem przez przypadek reklamę. Córka pyta mamy „Mamo co będzie na obiad?”. Pada odpowiedź „Zupa Twoja ulubiona”. W tym momencie otwiera się szuflada i mama wyciąga torebkę z napisem Barszcz Czerwony Z Grzybkami. Podekscytowana córka radośnie krzyczy „O taka sama jak u babci”. I naraz moment jak proszek sypie się do zupy z tekstem mamy „Ale nasza będzie lepsza”.

Ja zdębiałem, co jest kurwa? Czyżby przyszedł czas, że co z proszku jest lepsze niż zrobione na naturalnym zakwasie i kawałku mięsa z zrywanymi w lesie grzybkami? Teraz wszystko już będzie w proszku? A może ta babcie robi zupki instant tylko innej firmy dlatego są gorsze...
Wtedy definitywnie powiedziałem sobie, że nie będę wydawał pieniędzy by do mojej przestrzeni wlewała się bezgraniczna głupota.
Więc w święta ten cały szum ograniczę do minimum ku spokojowi wewnętrznemu.

Wiecie o czym marzę? O tym by choć przez chwilę poczuć w święta tą atmosferę którą czuło się jak było się dzieckiem. Ile ja bym za to oddał, gdyby tak w czasie kolacji móc zachwycić się zapachem świąt, poczuć aromat tych chwil wyczekiwanych z niecierpliwością. Ahhh ile ja bym za to dał.

Tymczasem już listopad sprawi, że ta atmosfera posypie się niczym domek z kart. Zaraz w bramie będą powciskane gazetki świąteczne marketów. Na bilboardach będą wisiały świąteczne promocje kredytów i gdzie się człowiek nie obejrzy będą się świecić lampki nie tylko na iglakach.